Antoni Libera, Madame, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2010.
Madame — jakże intrygujący tytuł! W dodatku okładkę pierwszej powieści Antoniego Libery wydawca opatrzył monochromatyczną fotografią femme fatale. A przecież wystarczające byłoby samo nazwisko autora.
W szkole uczono: wstęp, zawiązanie akcji, rozwinięcie, zakończenie. W Madame przybycie do szkoły nowej dyrektor i nauczycielki języka francuskiego, eleganckiej, obojętnej i niedostępnej zawiązuje ciąg wydarzeń tak mocno, że zapiera to dech
w piersiach głównego bohatera, a u czytelnika budzi niechęć do odłożenia książki. Antoni Libera znakomitym stylem prowadzi nas śladem rosnącej fascynacji tytułową madame u szkolnego prymusa, u którego wola rozwiązania zagadki miesza się
z ekscytacją i zauroczeniem, nad którymi coraz trudniej mu zapanować.
Opowieść o miłości i młodzieńczej fascynacji z historią w tle, ale przede wszystkim wysoki poziom literacki sprawiły, że lektura Madame stanowiła dla mnie niekłamaną przyjemność.
Język narratora zwraca moją uwagę od samego początku. O elegancji już pisałem. Autor stylizuje wypowiedź w zależności od sytuacji, od relacji pisanej starannie, lecz jednak bliżej potoczności przechodzi do patosu towarzyszącego odniesieniom do literatury romantycznej czy równie wzniosłym uniesieniom bohatera, kiedy kolejne odniesienie do ubóstwianej osoby nadaje jej cechy boskie, niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Jednym z przykładów wytworności i zarazem erudycji autora jest iście szekspirowska, fantastyczna scena zalotnego słownego tańca w dyrektorskim gabinecie madame, kiedy ta ostatnia opatruje skaleczony palec swojego najlepszego ucznia. Hormony buzują, a skroń pulsuje — ten fragment czytałem
z ogromną przyjemnością i rosnącym napięciem. A potem jeszcze raz.
Styl narracji procentuje również w licznych scenach, w których narrator popisuje się wiedzą i oczytaniem. Te miejscami obszerne wykłady nie nużą, a częste nawiązania literackie kształcą czytelnika. Ów edukacyjny wątek wyraża się także obszerną charakterystyką czasów, kiedy Polska stanowiła część tzw. krajów demokracji ludowej. Pamiętając tamte czasy, czułem irytację długimi wywodami. Rozumiem jednak, że młodszy czytelnik mógł znaleźć tam nieznane mu informacje lub zagadnienia, które następnie mógłby pogłębić w rozmowie z pokoleniem swoich rodziców.
Wiele rozmów w powieści toczonych jest po francusku, dlatego też wprowadzanie
w nie zdań bezpośrednio w tym języku bardzo mi się podoba. Pomysł ten stanowi znakomite podkreślenie nastroju i oferuje czytelnikowi znającemu choć trochę mowę Voltaire’a dodatkową atrakcję — niektóre fragmenty odczytywałem powtórnie na głos.
Powieść czytało mi się znakomicie. Rozbawienie, śmiech, a czasami zamyślenie towarzyszyły mi w czasie przechodzenia przez niemal czterysta stron ukryte pomiędzy okładkami. Po przewróceniu ostatniej kartki zastanowiłem się jednak, czy wcześniej wiedząc o powieści to, co jest mi znane dzisiaj, równie chętnie wziąłbym ją do ręki. Może temat, a może dystans, jakiego nabrałem do czasów słusznie minionych, do których powrotu mam dziś obawy, albo do młodzieńczych uniesień przeżywanych przeze mnie tym silniej, że wspomaganych złotym okresem polskiej mużyki lat osiemdziesiątych, sprawiłyby, że zatrzymałbym rękę sięgającą po książkę. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłem. Opowieść o miłości i młodzieńczej fascynacji z historią w tle, ale przede wszystkim wysoki poziom literacki sprawiły, że lektura Madame stanowiła dla mnie niekłamaną przyjemność.
Zobacz film: