Thomas Bernhard, Bratanek Wittgensteina. Przyjaźń (niem.: Wittgensteins Neffe. Eine Freudschaft), tłum. Marek Kędzierski, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa, 2019.
W powieści Bratanek Wittgensteina. Przyjaźń. miłośnicy twórczości Bernharda dostali do ręki Austriaka takiego, jakiego już znają. Jednoakapitowy monolog, liczne powtórzenia, wszechobecny krytycyzm wobec otoczenia, ale nade wszystko charakterystyczna precyzja obserwacji oraz wystudiowany język nie pozwalają na pomyłkę.
Thomas Bernhard opłakuje. Bratanek Wittgensteina. Przyjaźń to pean na cześć nieżyjącego przyjaciela. Narrator podkreśla jego wyjątkowość i jednocześnie uderza się w piersi, dostrzegając swoje niedoskonałości w budowaniu relacji z nim. Nie brakuje krytyki współczesnego społeczeństwa.
Na powieść spojrzałem przez pryzmat stosowanych przez autora kontrastów. Książka zaczyna się szpitalnym wspomnieniem i natychmiastowym porównaniem sytuacji obu postaci. Narrator i obiekt jego uwielbienia cierpią, leżąc na szpitalnym łożu: pierwszy z nich zmaga się z niedomaganiem ciała, drugi — z chorobą ducha. Podobne zestawienia przewijają się przez cały ciąg myśli — raz wykazując podobieństwa, aby podkreślić głębię przyjaźni i przywiązania, innym razem są przeciwstawne, oddając wyjątkowość głównego bohatera poprzez wyniesienie go na piedestał.
W ten sposób Bernhard pozycjonuje się pomiędzy koncentracją na sobie Barthesa w Dzienniku żałobnym albo,
w mniejszym stopniu, C.S. Lewisa w Smutku, a Bieńczykiem, który Kontenerze raczy czytelnika ogromną różnorodnością skojarzeń lub też Barthesem w książce Światło obrazu. Uwagi
o fotografii.
Opisując aspekty moralne, Bernhard stosuje podobny zabieg. Narrator samobiczuje się, wspominając porzucenie druha w najtrudniejszym okresie jego choroby. „Nie jestem dobrym człowiekiem. Odsunąłem się od przyjaciela, tak jak i inni jego przyjaciele, tak jak oni bowiem chciałem odsunąć się od śmierci”1, pisze. Tym samym więc krytykuje też moralność społeczeństwa, które oddala od siebie trudności, udając, że one go nie dotyczą. Za chwilę czytelnik śledzi bardzo ostrą krytykę zachowań otaczających narratora: niekompetentnych lekarzy, narcystycznych polityków, czy reżysera teatralnego i jego aktorów. Oceniając ich, stawia siebie na przeciwległym końcu skali — w roli genialnego intelektualisty
i ostatecznego arbitra.
W Bratanku… skupiony w znaczącej mierze na sobie narrator odzwierciedla żal nie tyle poprzez pokazanie swojego cierpienia, ile — znowu przeciwieństwo — opiewanie moralnej i intelektualnej wielkości zmarłego na tle własnych słabości
i miałkości społeczeństwa. W ten sposób Bernhard pozycjonuje się pomiędzy koncentracją na sobie Barthesa w Dzienniku żałobnym (recenzja — tutaj) albo,
w mniejszym stopniu, C.S. Lewisa w Smutku (recenzja — tutaj), a Bieńczykiem, który Kontenerze (recenzja — tutaj) raczy czytelnika ogromną różnorodnością skojarzeń lub też Barthesem w książce Światło obrazu. Uwagi o fotografii (recenzja — tutaj), gdzie czytelnik otrzymuje wykład, dla którego śmierć stanowi jedynie punkt wyjścia.
Co charakterystyczne, w Bratanku Wittgensteina… autor nie stroni od wątków autobiograficznych. Język powieści pozwala odczarować nierzadko podkreślaną hermetyczność jego twórczości.
1 cytat pochodzi z omawianej książki.
Od autora: niniejszy artykuł stanowi zmienioną oraz skróconą wersję mojego tekstu, który pierwotnie ukazał się na łamach numeru 10/2019 Magazynu Literackiego Książki, a w momencie publikacji powyższej edycji był dostępny w wersji elektronicznej na stronie wydawcy (tutaj).