Przeskocz do treści

Hanya Yanagihara, Ludzie na drzewach

Hanya Yanagihara, Ludzie na drzewach (ang.: The People In the Trees), tłum. Jolanta Kozak, Wydawnictwo W.A.B. (Grupa Wydawnicza Foksal), Warszawa, 2017. Wydanie dźwiękowe: virtualo.pl, czytają Filip Kosior i Roch Siemianowski.

Bardzo interesujący pomysł, świetne dogranie szczegółów, ciekawie opowiedziana historia i zaskakujące zakończenie. Innymi słowy: znakomity debiut prozatorski.

Po krótkim wstępie przedstawiającym głównego bohatera w czasie współczesnym narrator otwiera wrota do przeszłości. W niej rozgrywa się zasadnicza fabuła powieści, by na końcu wrócić do punktu wyjścia i przedstawić zaskakujące
i zapewne nie każdego zadowalające zakończenie. Akcja rozwija się na początku ślamazarnie. Ot, typowa akademicka powieść, w której po raz kolejny okazuje się, że uczelnią rządzi klika ustosunkowanych naukowców, szczycących się noblowskimi sukcesami lub niewiele mniejszym prestiżem, a młodzi adepci nauki muszą się wkupić w ich łaski, zanim dostąpią zaszczytu uczestniczyć w ich badaniach, nie mówiąc o prowadzeniu własnych. Tak właśnie zaczyna powieściowy protagonista — młody, acz zdeterminowany student medycyny, o którym już wiemy ze wstępu, że po latach dostąpi najwyższych splendorów świata nauki. Dopisuje mu szczęście, gdyż zostaje członkiem ekspedycji naukowej na niewielką mikronezyjską wyspę, by zbadać nieznany szerzej lud tubylczy. Przełomowe odkrycie tam dokonane — nazwijmy to dietetycznym sposobem na długowieczność wybiegającą poza dotychczasowe granice wyobraźni — otworzy mu drzwi na uniwersyteckie salony.

Kiedy tylko naukowcy wylądują na niewielkiej kropce na mapie, akcja przyspiesza
i rozwija się w fascynującą historię. Autorka wykreowała świat mieszkańców wyspy rządzącymi się swoimi zasadami i zwyczajami, dopracowując każdy szczegół. Tubylcy niekorzystający ze zdobyczy cywilizacji są samowystarczalni, a ich pozorny prymitywizm i osobliwe dla przybyłych obyczaje stanowią niemal skrajny kontrast
w porównaniu do grupki naukowców przyzwyczajonych do zdobyczy tzw. kultury Zachodu.

Powieść Ludzie na drzewach oceniam jako ważny głos
w obronie społeczeństwa — słabej zbiorowości wystawionej na pazerność i wyrachowanie silniejszych. Więcej: ona woła
o szacunek dla tych, którzy sami nie potrafią się o to upomnieć.

Autorka porusza kilka wątków ważnych społecznie. Początek powieści przynosi informację o naszym protagoniście, wybitnym naukowcu i laureacie nagrody Nobla z medycyny i fizjologii, oskarżonym o przemoc seksualną wobec nieletnich oraz skazanym na bezwzględne więzienie. Z wielokrotnie powtarzanych później wyjazdów z badanego terenu przywoził niechciane dzieci, oddawane lub odsprzedawane z biedy przez rodziców. Naukowiec adoptował je, wychowywał
i usamodzielniał do życia w amerykańskim społeczeństwie. Czytamy zatem jasny przekaz, że nawet wysoka pozycja i potencjalnie altruistyczne pobudki nie gwarantują nietykalności. Cała dalsza narracja przedstawia bohatera jako idealistę poświęconego Sprawie, by w epilogu zawrzeć niekoniecznie smakujący deser.

Docieramy też do krzycząco zadanego pytania o cenę, jaką płaci odsłaniane dla reszty świata społeczeństwo i środowisko, w którym żyje, jeżeli ważne odkrycie ujawnia jego istnienie i nieodwracalnie zmienia jego byt. Powieściowy wyspowy raj zostaje całkowicie zniszczony przez przedsiębiorców widzących w medycznym odkryciu interes życia: hordy pracowników firm farmaceutycznych z planami wyprodukowania lekarstwa wydłużającego życie, rzesze turystów, czy też firmy różnych branż inwestujące w infrastrukturę na potrzeby wcześniej wymienionych. Rdzenni mieszkańcy zostają w ciągu jednego pokolenia wyrwani ze swojego środowiska i poddani działaniu kultury, której nie rozumieją i nie potrafią korzystać z jej zasobów. Degradacja społeczna, alkoholizm oraz zniszczenie środowiska naturalnego okazują się szybko postępującym następstwem. Całość dotyka zatem aspektów etyki badań i eksploatacji również w kontekście wywiezienia nieświadomych niczego tubylców, aby na nich kontynuować obserwacje już
w uniwersyteckich laboratoriach. Wątek ten pokazuje druzgocący obraz rzeczywistości, której niekontrolowana zmiana spowodowana chciwością nikomu nie przynosi pożytku.

Jej proza to świetnie opowiedziana historia, której jakości nie przeszkadza obszerność tekstu, a daleko idące skupienie się na detalu dodaje wiarygodności.

Zwraca uwagę ciekawa konstrukcja powieści. Jej zasadniczą cześć stanowi napisany w więzieniu pamiętnik protagonisty, zredagowany i odczytywany przez jego współpracownika i przyjaciela. Tekst uzupełniany jest komentarzami, czasem bardzo obszernymi, które precyzują opisywane wydarzenia, przedstawiając ich szerszy kontekst, również w wymiarze naukowym. Całość nadaje zatem opowieści charakter autentycznej historii. Łatwo zapomnieć, że to fikcja — na szczęście znakomicie opowiedziana.

Powieść Ludzie na drzewach oceniam jako ważny głos w obronie społeczeństwa — słabej zbiorowości wystawionej na pazerność i wyrachowanie silniejszych. Więcej: ona woła o szacunek dla tych, którzy sami nie potrafią się o to upomnieć. W swoim drugim utworze Małe życie (recenzja znajduje się tutaj) Yanagihara piętnuje z kolei obojętność otoczenia na krzywdę i niedolę jednostki, co powoduje zepchnięcie jej na margines bez nadziei na pomoc, co w konsekwencji prowadzi do decyzji ostatecznych.

Twórczości wychowanej na Hawajach amerykańskiej pisarki trudno odmówić zaangażowania w ważne tematy dzisiejszej rzeczywistości. Nade wszystko jednak jej proza to świetnie opowiedziana historia, której jakości nie przeszkadza obszerność tekstu, a daleko idące skupienie się na detalu dodaje wiarygodności.

Postscriptum.

Obszernych fragmentów wysłuchałem w interpretacji wymienionych na wstępie lektorów, którzy podzielili między siebie odczytanie głównej historii oraz komentarzy i uwag redakcyjnych. Bardzo dobrze sobie poradzili.

Fotografia: Chris Abney na serwisie Unsplash.com.