Przeskocz do treści

Jarosław Czechowicz, Toksyczność

Jarosław Czechowicz, Toksyczność, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa, 2019.

Czytając Toksyczność, co kilka rozdziałów zatrzymywałem się, mrucząc do siebie
„O, Jezu!”. Jarosław Czechowicz pisze wprost i nie upiększa ani fabuły, ani języka. Jeżeli to, o czym pisze, jest takie w rzeczywistości, to ja się do takiego świata nie zapisuję.

Alkohol reguluje życie rodziny. Pijany ojciec terroryzuje żonę i dzieci, które często uciekają przed jego furią w tym, co akurat mają na sobie. Żona i matka, która dla dzieci stanowi wyłączną osłonę, umiera. W tym momencie kończy się jedno życie
i najstarsze z dzieci, Janina, rozpoczyna swoje, z ulgą wyrywając się na wolność. Wtedy nie wie jeszcze, że przeszłość w niej pozostanie. Jej teraźniejszość, natomiast, stanowi oś powieści. To życiowy rollercoaster, w którym na początku nieświadomie powielony wzór, w którym napój z prądem stanowi narzędzie rozwiązywania problemów, wyznacza kolejne, zlewające się etapy życia.

Oglądając ekranizację Toksyczności, zapewne co kilka scen zwracałbym się do bohaterki, mówiąc „Jak możesz tego nie widzieć?!”.

Pierwszoosobowa narracja bardzo precyzyjnie określa punkt widzenia. Niemająca szczęścia do życiowych partnerów, bo przecież ich nie sprawdza, chcąc za wszelką cenę żyć normalnie, mając obok siebie bezpieczną przystań, Janka podnosi się
i upada. Krzywdzone dzieci, które walczą o przerwanie, w przebłyskach trzeźwości matka postrzega jako niewdzięczników. Autor, operując prostym językiem, równie bezpośrednio pokazuje kolejne wydarzenia. Oglądając ekranizację Toksyczności, zapewne co kilka scen zwracałbym się do bohaterki, mówiąc „Jak możesz tego nie widzieć?!”. W  przekazie wprost upatruję dużą siłę książki Jarosława Czechowicza.

W pewnym momencie komentarz jednak się pojawia. Zasadnicza część powieści kończy się na szpitalnym łóżku. Ta scena godna najlepszych wzorców pozostawia nas, czytelników, w swoistym zawieszeniu, pamiętających załamujące ręce epizody
i pytania, na które należy odpowiedzieć. Jednocześnie stanowiłaby znakomite zakończenie otwartej powieści. W Toksyczności jednak nim nie jest. Autor wprowadza na scenę drugoplanowe postaci dramatu, dzieci, ich partnerów, znajomych. Teraz widzimy skutki wydarzeń ich oczami. Jednocześnie zmienia się sposób przekazu. To nie relacja,  nie krzyk krzywdzonych, ale spokojna analiza skutków toksyczności nałogu.

Przyznam, że w pierwszej chwili nie podobało mi się to rozwiązanie, tak jak nie lubię, gdy autor ex cathedra mówi, co mam myśleć o tym, co zostało napisane (z pełnym ryzykiem, że czegoś lub niczego nie zrozumiem). Czy Jarosław Czechowicz, podobnie jak David Vann w powieści Brud (tutaj), nie zaufał swoim czytelnikom? Z drugiej strony, zastanawiam się, czy ci z nas, którzy nie mają podobnych doświadczeń, zrozumieją, co dzieje się w głowach najbliższych, gdy toksyczność, nie tylko alkoholowa, każda, odciska swoje piętno. Podobało mi się zróżnicowane spojrzenie wstecz, odzwierciedlone również poprzez język, kiedy jednoznaczna ocena jednego z dzieci kontrastuje z nieoczywistością odbioru przez drugie z rodzeństwa, i kiedy powrót do traumy dzieciństwa miesza się z ciepłym wspomnieniem dobrych chwil
i pozytywnym rachunkiem przeszłości, czego fragment przypomniał mi Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy (tutaj).

Toksyczność jest studium przejmującym i niepokojąco sugestywnym, a jednocześnie nieodczłowieczającym. Wprowadzenie przeciwnego spojrzenia, dla mnie nieoczywiste, niech każdy czytelnik oceni sam. Warto.