Marieke Lucas Rijneveld, Niepokój przychodzi o zmierzchu (niderl.: De avond is ongemak), tłum. Jerzy Koch, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2021.
Marieke Lucas Rijneveld pokazuje świat, w którym panują niepokój, duchota i brak perspektyw. To otoczenie widziane oczyma kilkuletniej dziewczynki zmuszonej do samodzielnego poznawania życia.
Czytając tę powieść, wkraczamy w roli obserwatora do domu rodziny mieszkającej na holenderskiej wsi. Wiara w boga wyznaczona regułami Holenderskiego Kościoła Reformowanego działającego w nurcie kalwinizmu określa zasady postępowania,
a społeczna rada wiernych regularnie ocenia, czy członkowie kongregacji przestrzegają wyznaczonych norm. Na początku fabuły rodzinę naznacza tragedia. Ich najstarsze dziecko, syn ginie pod lodem, gdy pewnego popołudnia wychodzi
w towarzystwie rówieśników poślizgać się na łyżwach na zamarzniętym jeziorze.
Narratorka, drugie najmłodsze dziecko tej już tylko pięcioosobowej rodziny patrzy na codzienność bez zdziwienia: tak jest, a zatem tak zapewne musi być. Nikt jej niczego nie wyjaśnia inaczej, niż bożą wolą. Czegokolwiek chce się dowiedzieć, musi dociekać sama. Tylko praca w gospodarstwie nie ma dla niej tajemnic, gdy pomagając ojcu i starszemu bratu, wykonuje powierzone sobie obowiązki.
Niepokój przychodzi o zmierzchu to przygnębiająca, ale jednocześnie fascynująca lektura. […] Rezygnujących z lektury zrozumiem, sam jednak nie mogłem odłożyć książki na dłużej.
Wszystko wokół jest biedne, zniszczone i brudne. To codzienne posiłki monotonnego menu bazujące na przecenionych produktach, brud panujący w oborze, smród dochodzący z pryzmy gnoju regularnie wynoszonego w kąt gospodarstwa, czy ciemnawe pomieszczenia ubogiego domostwa. Mroczność dopełniają opowieści o Żydach, którzy wciąż mieszkają w piwnicy schowani za półkami ze słoikami pełnymi przetworów oraz codzienne przypominanie o bogu, który obserwuje i karze niesfornych. Brudny jest także seks, o którym nie wolno rozmawiać, a który dzieci opisują w rozmowach między sobą, używając terminów zasłyszanych w oborze i odnoszących się do prokreacji zwierząt hodowlanych. Skąd przecież mają wiedzieć, że może być inaczej?!
Tę wszech otaczającą szpetotę podkreśla bardzo dosłowny język. Bez trudu czułem podwórkowy fetor potęgowany letnim słońcem, smak przecenionego chleba posmarowanego najtańszą marmoladą, czy też, zastygnięty, przyglądałem się szczegółowo przedstawionej scenie, w której ojciec wpycha córce do pupy kawałki szarego mydła, popychając je długim, niewymytym paznokciem, wierząc, że przywróci to jej możliwość wypróżnienia, nie mówiąc o seksualnej próbie jedynego, pozostałego przy życiu syna, dokonywanej na leżącej do góry plecami młodszej siostrze, z której wcześniej zdarł spodnie.
Rozpad rodziny się pogłębia, gdy tragedie postępujące jedna za drugą (zaraza zmuszająca rodzinę to wybicia całego bydła, którego hodowla stanowiła o ich bycie) powoli stają się nie do udźwignięcia. Postępująca beznadzieja (patrz też: Édouard Louis, Koniec z Eddym). Dlatego też dziewczynka, której narracja coraz wyżej podnosi nasze brwi, bez przerwy nosi na sobie czerwoną kurtkę, wierząc, że to oddzieli ją i jej młodszą siostrę od zła. Bardziej czując, niż rozumiejąc otaczającą je beznadzieję, jako alternatywę dziewczynki widzą samounicestwienie lub ucieczkę z domu w nieznane. W tym celu przygotowują swój Plan.
Niepokój przychodzi o zmierzchu to przygnębiająca, ale jednocześnie fascynująca lektura. Przedstawiana tu szarość i brak perspektyw oraz czasami ciągnące się
w nieskończoność sceny budzą poczucie zmęczenia lub nawet zniechęcenia. Rezygnujących z lektury zrozumiem, sam jednak nie odkładałem książki na dłużej.