Przeskocz do treści

O wstydzie i Żuniu. Rozmowa z Igą Zakrzewską-Morawek — cz. 2

Słoneczny poranek. Wciąż siedzimy z Igą Zakrzewską-Morawek, autorką powieści „Wstyd”, w jednej z wrocławskich kawiarni. Rozmawiamy o „Wstydzie” (opis znajduje się tutaj) i wstydzie. O konfrontacji z samą sobą, o stylu pisania, o tym, co ważne, o dorosłym w ciele dziecka i całkiem odwrotnie. O ograniczeniach, planach, miejscu na Ziemi, o Wrocławiu, ale już nie o Sydney. Wspaniała rozmowa, w czasie której pozwalamy myślom biegnąć.

[<= część pierwsza rozmowy]

O WSTYDZIE ORAZ ŻUNIU – DOROSŁYM W ŚWIECIE DZIECKA

„Wstyd” nie jest pierwszą książką młodszego pokolenia autorów pokazującą, że życie młodych ludzi jest trudne. Anna Cieplak w obydwu swych powieściach (tutaj i tutaj), opowiadania Pawła Sołtysa Mikrotyki (tutaj), również w powieści Robinson w Bolechowie Macieja Płazy (tutaj).

Niestety wszystkie książki, o których mówisz, to książki, do których się przymierzam. Ale jeszcze nie czytałam.

A ja chcę zapytać: trend, czy potrzeba serca?

Otwarcie i szczerze: potrzeba serca. Biorąc pod uwagę powyższe [śmiech].

Co czytasz?

Sporo czytam. Ale co ostatnio…  książki o dość trudnej tematyce. Porażenie mózgowe, autyzm, wykorzystywanie seksualne. To niesamowite książki, ale długo się po nich zbieram emocjonalnie. Ja w takiej  tematyce siedzę od kilku lat i chyba tak już pozostanie, taki chyba mój los [uśmiech]. Czytałeś „Biegnącą z wilkami” [autorka: Clarissa Pinkola Estes]?

Nie.

Polecam. Psychologia jungowska. Ja lubię szukać drogi do siebie. To dla mnie ważne. Czytam też, [śmiech] … ostatnio znalazłam u teściów „Wyspę miłości” [autor: Jurij Nagibin; Iga wyciąga ją z torby]. Mam w planach zgłębić w literaturze temat miłości. Uderzył mnie tytuł, więc wzięłam — jakie tam jest słownictwo, jaki język … Jakiś czas temu swoim pisaniem oczarowała mnie Zośka Papużanka. Językiem, tematyką, po którą sięga – inność, osobność. Wracając jeszcze do twojego pytania: w moim przypadku to nie jest trend. Już słyszałam, że się jakoś wpasowuję swoją nielinearną…

Tego nie powiedziałem. Pytałem o temat.

Ty nie, ale słyszałam, że to jest coś w rodzaju trendu we współczesnej literaturze. Ta nielinearność i ten chaos. U niektórych bardziej świadomy, u niektórych mniej. Ale podyktowany brakiem warsztatu, pisarskiego doświadczenia, więc nieumiejętnością zbudowania wyrazistej fabuły. Tak wielu jej w końcu oczekuje. Żeby było jasne, o co chodzi, żeby to do czegoś jasnego zmierzało. U mnie to zmierza do środka.

W tekście o „Wstydzie” napisałem, że ta nielinearność i konieczność skupienia się są trochę męczące, choć było to też ciekawym wyzwaniem. Dlatego odwracałem kolejne kartki i przeczytałem „Wstyd” w ciągu jednego dnia — szkoda mi było czekać.

Bardzo mi to schlebia. Ale miałam obawy, jak Ty tę książkę odczytasz po tak szybkiej lekturze. Tuż po ukazaniu się „Wstydu” drukiem, ja sama przeczytałam go trzykrotnie. Ten temat mnie fascynuje. Bo ja ten wstyd odkryłam w sobie. W stopniu, w jakim nie udało mi się to nigdy wcześniej. Całe jego pokłady. Wiem, że jest to ani łatwa, ani specjalnie przyjemna lektura. Rozrywki bym w niej raczej nie szukała [śmiech]. Ale ja uwielbiam rzeczy trudne. Dzięki tej książce jakby na nowo czytam siebie.

Pomyślałem później, gdy potwierdziłaś nasze spotkanie, że może łatwiej mi będzie zrozumieć „Wstyd”, jeżeli przeczytam jeszcze „Świat według Żunia” [pierwsza książka Igi Zakrzewskiej-Morawek; tutaj]. Lektura zajęła mi jedno popołudnie — to się szybko czyta. Można zauważyć punkty wspólne ze „Wstydem”. Wydaje mi się, że pokazujesz dwie rzeczy: narzucanie dzieciom pewnych stereotypów zachowań oraz brak zrozumienia ich intencji. Bardzo uderza scena, w której mama mówi „Żuniu, to jest kran”, nie pozwalając mu go dotknąć i nie rozumiejąc, że on chce zanurzyć rękę w lecący strumień wody i doświadczyć tego „mokrego”. A więc wcześniejsze spojrzenie na to, jak rodzice wpływają na dzieci i jakie mogą być tego skutki, co widać później we „Wstydzie”.

Świetne spostrzeżenie poczyniłeś. Teraz nie wiem, co powiedzieć [śmiech].

Dam Ci jeszcze krótką chwilę [śmiech]. Po lekturze „Żunia” przypomniałem sobie scenę rozmowy Marty z Tomkiem [ze „Wstydu”] i ten wstyd dziecka, które może być chore.

Wstyd dziecka. Wstyd za dziecko. Wstyd za to, że nam to dziecko nie wyszło.

To okropne.

Ten brak zgody i akceptacji na to, co się nam — ludziom przytrafia? Trochę tak. Pokazałam to wyraźnie na przykładzie Celinki, Jurka i Pawła. Przecież Paweł, mąż Zośki, wyszedł rodzicom niefortunnie głupi. „Jaki z Ciebie, Pawełku, idiota, ty to jakiś chyba podrzucony jesteś, mimo że dostałeś 10 punktów”. Zwróciłeś uwagę na coś, co jest właściwie najcięższe i co łączy absolutnie obie książki: odmienność dziecka, jego inność, odchył od normy, choroba. Poczucie gorzkiej porażki, że nam to dziecko niespecjalnie wyszło. W „Świecie według Żunia” uciekałam od rzeczywistości. Szukałam piękna. Syn był moją inspiracją i muzą. On mi to piękno pokazał. Uczył mnie go na nowo.

Piszesz o tym wprost.

Tak, ale nie w samych opowiastkach, tylko na końcu, wypowiadam się jako „mama Żunia”. Bo opowiastki można interpretować, jak się komu podoba. Sporo w nich metafor. Każdy nakłada na nie swój prywatny filtr i dobrze. Nawet to, co mówisz
o kranie… Ale chodzi o to, że ja „Światem według Żunia” uciekałam od bólu. Od świadomości, że coś poszło nie tak.  Od głębokiego poczucia ułomności, niedoskonałości własnej. To jest właśnie to poczucie wstydu. Uciekałam Żuniem, bo  ja wtedy nie chciałam być sobą. Chciałam być jak on, bo czułam, że w sytuacji,
w której się znalazłam, to ja jestem dzieckiem. Że – mówiąc językiem Żunia – jestem zielona jak paproć i krucha w swej niewiedzy jak jesienny liść. Więc – jak Żuń – uczyłam się chodzić. Uczyłam się tej swojej nowej, trudnej, roli. Uczyłam się inności. Wszystko było dla mnie obce, wszystko nowe. Chciałam widzieć świat pięknym
i fascynującym. Żuń mi w tym bardzo pomógł. Bo Żuń to dorosły umysł w ciele dziecka. On nie mówi językiem dziecka. Ten język jest niby prosty, a zawiły. Wszystko jakby nie takie, wszystko inne…

A ja język Żunia odebrałem, przepraszam, że Ci wchodzę w słowo, jako trochę nieporadny. Że dziecko nie do końca potrafi zwerbalizować tego, co myśli.

Bo taki też był mój zamiar. Ale znam takich, co uważają, że język Żunia jest trudny. Ten szyk przestawny, nieco archaiczny, trochę niedzisiejszy… Żuń przeinacza go, lepi na nowo, na własnych zasadach nadaje mu kształt i znaczenia. Słowa wielowymiarowe, trudne, kreśli wielkimi literami.

Ucząc się ich znaczenia. Że plecy, to nie tylko to, co mamy z tyłu. Może nawet w naszej kulturze nie przede wszystkim.

Ale Żuń jest przy tym konkretny. Zdania, które buduje, są krótkie. Czasem to tylko jeden wyraz. We „Wstydzie” przeciwnie — tu chciałam pokazać dzieci, które tkwią
w dorosłych. Więc zeszłam w głąb, do wewnątrz. Żeby zmierzyć się z tym ukrytym dzieckiem w sobie. W „Żuniu” od tego dziecka paradoksalnie uciekałam, we „Wstydzie” staję z tym dzieckiem twarzą w twarz. Na nowo się z nim mierzę, by je zrozumieć, a następnie wejść w dojrzałość. To dla mnie trudne. Choroba potrafi stać się źródłem (i skutkiem) potężnego wstydu. Dla dziecka i dla rodzica. Dziecko czuje na sobie spojrzenia. Jak Jurek, który idzie z tatą do parku czy na dziedziniec. Jurek ma wielką głowę, ale nie wie, dlaczego się gapią. Marta mówi o Jurku w rozmowie
z Tomaszem: ty tego nie chcesz, ty nie wiesz, co to znaczy być niechcianym. A Marta, jako dziecko, czuła się przez matkę emocjonalnie odtrącona. We „Wstydzie” pokazuję więc tę inną stronę medalu, dzieci niechciane, dzieci odrzucone, dzieci niczyje. Takie, których rodzice się wstydzą, na które nie potrafią się zdecydować, bo one będą odstawać od normy. Ja z takimi spojrzeniami mierzę się od czasu, kiedy jest Dominik.

Reasumując: choroba, odmienność, wszelkie niedomagania, niepełnosprawności, słabości, defekty, brzydota, odszczepienie, ułomności, wstyd INNEGO. Wstyd za siebie. Bo ten wstyd jest w nas.

[część trzecia rozmowy =>]