Pedro Lemebel Drżę o ciebie matadorze (hiszp..: Tengo miedo torero), tłum. Tomasz Pindel, Wyd. Claroscuro, Warszawa, 2020.
Pedro Lemebel i jego jedyna powieść Drżę o ciebie matadorze to jazda bez trzymanki. Wejście w głąb człowieka, w hermetyczne środowisko, świetne dopasowanie rejestru językowego do postaci, dystans, patos i melancholia. Człowiek.
Ta niewielka, raptem dwustustronicowa powieść pozostawia trudne do zatarcia wrażenie. Chilijski pisarz osadza jej akcję w swojej ojczyźnie podczas rządów junty wojskowej i dyktatury Augusto Pinocheta, a główną postacią czyni starzejącą się kobietę zaszytą w męskim ciele. Ta zakochuje się w młodym rewolucjoniście, dzięki czemu trudna przeszłość — wszak to osoba po przejściach — ustępuje miejsca spojrzeniu w przyszłość z nieśmiałą nadzieją, że może tym razem się uda.
Trójpodział [narracji] znalazł swoje odzwierciedlenie w języku. Trzy osoby, trzy relacje, trzy rejestry oraz trzy sposoby wypowiadania myśli. To wspaniały poligon porównawczy pokazujący, jak skutecznie można budować charakterystykę postaci, jeśli tylko jej usta będą wypowiadać odpowiednie słowa we właściwym stylu.
Powieściowe wydarzenia relacjonuje troje narratorów. Przede wszystkim fabułę prowadzi wymieniona wcześniej Ciotuchna z Naprzeciwka. Jej oczami patrzymy
z jednej strony na relacje w środowisku osób nieheteronormatywnych (patrz też: Bernardine Evaristo: Girl, Woman, Other), z drugiej na działania młodych wywrotowców chcących oswobodzić kraj z rąk tyrana, którzy u niej znaleźli przystań do spokojnych przygotowań. To wszystko obserwujemy przez pryzmat uczuć
i emocji narratorki. Lemebel otwiera jej duszę i po chwili widzimy człowieka pełnego emocji: strachu, oczekiwania i nadziei. W innych rozdziałach autor udziela głosu samemu prezydentowi. Jego Pinochet jest osobnikiem zamkniętym w sobie, postrzegającym otoczenie jako zagrożenie, a wszystkie problemy rozstrzyga zerojedynkowo: usunąć, rozstrzelać, zniszczyć. Wreszcie pani prezydentowa, osoba całkowicie skupiona na sobie, niekończącym się monologiem zamęczająca męża nieistotnymi dla niego zagadnieniami.
Powyższy trójpodział znalazł swoje odzwierciedlenie w języku. Trzy osoby, trzy relacje, trzy rejestry oraz trzy sposoby wypowiadania myśli. To wspaniały poligon porównawczy pokazujący, jak skutecznie można budować charakterystykę postaci, jeśli tylko jej usta będą wypowiadać odpowiednie słowa we właściwym stylu. To prawdziwa wartość powieści tworząca z jej lektury niekłamaną przyjemność.
Nie wolno pominąć warstwy dramaturgicznej. Walorom językowym i precyzji charakterystyki postaci towarzyszy napięcie, gdy czytając, zadajemy sobie pytanie, czy bohaterowie dopną celu, uchodząc z opresji bez szwanku. Niczego więc tu nie brakuje, nawet stylu charakterystycznego dla tego kręgu kulturowego: długich zdań, licznych dygresji i egzaltacji. Z nich wyłania się kąśliwa satyra na zadufanego w sobie dyktatora i młodzieńczą niedojrzałość, a także opowieść o wolności, tej rozumianej jako demokracja oraz tej oznaczającej bycie kim się chce i czuje. Na końcu pojawia się człowiek ze swoimi potrzebami i uczuciami.
Mówi się, aby nie oceniać książki po okładce. W tym wypadku proszę śmiało, niech ręka sama po nią sięgnie. Niełatwo rozstrzygnąć, co bardziej przypadnie do gustu.