Z pisarką Olgą Tokarczuk rozmawiamy o Opowiadaniach bizarnych, planach pisarskich, relacji literatury i filmu oraz o podzielonym sercu. Dzieje się to kilka dni po wrocławskiej uroczystości fetującej przyznanie prozaiczce nagrody the Man Booker International Prize za powieść Bieguni.
Opowiadania bizarne po Zgubionej duszy są kolejnym przykładem Pani współpracy z Joanną Concejo.
W Zgubionej duszy Joanna stworzyła rysunkową wersję mojego krótkiego tekstu
i połączyłyśmy nasze prace. Natomiast jeśli chodzi okładkę do Opowiadań bizarnych, to tak się zakochałam w jej rysowaniu, że odtąd chciałabym mieć do końca życia wszystkie okładki przygotowywane przez nią.
Wspominała Pani kilka razy, że Transfugium jest jej ulubionym opowiadaniem w tym tomie. W jednym z wywiadów1 podkreśliła Pani, że opowiadanie to prezentuje bliską Pani ideę zespolenia się z naturą. Dlaczego wilk został symbolem tej jedności? To trochę jak w Golgocie Czyngiza Ajtmatowa (opis).
Myślę, że wilk jest zwierzęciem, które nas, mieszkańców Europy, niezwykle fascynuje. To protoplasta psa, a psy nam towarzyszą już od siedemnastu tysięcy lat. Dlatego wilk jest z jednej strony uosobieniem dzikiej przyrody, niezależności, ale też człowieka jako istoty społecznej. Wilki również tworzą społeczeństwa, mają swoją kulturę. Postać wilka w mitach odczarowuje zwierzę jako istotę należącą jedynie do natury, pokazuje, że za nią stoi swego rodzaju byt alternatywny wobec człowieka.
Dla mnie bardzo przygnębiające jest opowiadanie Prawdziwa historia. Precyzyjniej mówiąc nie sam tekst, w którym pokazuje Pani zło otaczające głównego bohatera — to opowiadanie bez happy endu, ale słowo „prawdziwa” w tytule. Czy takim widzi Pani świat?
Świat się człowiekowi wymyka. Nie mamy nad nim kontroli tak, jakbyśmy chcieli. To pesymistyczna wizja, przyznaję.
W czasie rozmowy w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich określiła Pani Kalendarz ludzkich świąt jako opowiadanie uniwersalne, próbujące mocnym akcentem zakończyć zbiór. Odebrałem je jako swoiste ostrzeżenie, że demokracja w powolny i niemal niezauważalny sposób może przeistoczyć się w dyktaturę. Kult Monodikosa to swoisty kult jednostki?
Nie, dla mnie to raczej wizja świata całkowicie oparta na konieczności istnienia jakiegoś kozła ofiarnego jako fundamentu każdego społeczeństwa. Często przybiera ta konieczność postać religijną.
W opowiadaniu Wizyta znajduje się następujący fragment wypowiedzi narratorki: „Moralnie to jest sprawa wątpliwa, że w ogóle można się utrzymywać z kłamstw i zmyśleń, ale ludzie robią gorsze rzeczy”. Czy to autoironia?
Trochę tak. W moim pisaniu, ale myślę, że również w dziełach innych twórców można zauważyć, że my trochę przeciągamy granicę realnego w nierealne. To jest
w zasadzie istota literatury – kreowanie przestrzeni, która istnieje pomiędzy tym, co się zdarzyło, a tym, co może się wydarzyć. Zastanawiam się czy dzisiaj w świecie postprawdy ludzie stracą rozumienie tego bardzo specyficznego miejsca, z którego mówi literatura, że będą domagali się jasnego rozróżnienia. Czy literatura będzie jeszcze zrozumiała jako coś, co funkcjonuje na granicy rzeczywistości
i nierzeczywistości? Bardzo często spotykam się z pytaniami, czy to co napisałam jest prawdą, czy też to zmyśliłam. To jest bardzo niepokojące pytanie. Moim zdaniem to znak, że czytelnicy tracą zrozumienie literatury, że ma ona swoje specyficzne miejsce gdzieś pomiędzy.
Czy zestawienie opowiadań w tomie jest wyborem z większej ich liczby, czy też napisała Pani owe dziesięć i stwierdziła: „to jest to, kończę”?
Miałam jeszcze kilka naszkicowanych pomysłów, ale wydało mi się, że wystarczy owe dziesięć na taki tomik opowiadań, które będą swoistą pieczątką tego, co teraz mam w głowie. Dlatego też pozostałe porzuciłam i już ich nie rozwijałam. To nie znaczy, że one nie powrócą.
A czy któreś z tych opowiadań widzi Pani jako podsumowanie całości tomu?
Chyba to pierwsze, Pasażer, które otwiera tom, i które zwraca nas ku sobie.
Czy przygotowanie się do napisania któregoś z opowiadań było szczególnie trudne?
Transfugium. To jest prosta historyjka i chciałam ją niejako wyczyścić. Kilka razy ją przepisywałam, skracałam. Z jakiegoś powodu sprawiła mi dziwną trudność. Chyba chciałam wypreparować to, co najważniejsze. W opowiadaniach często się odcina
i wyrzuca. W powieści raczej się zagarnia wątki, a tutaj się pilnuje, żeby to było jak najbardziej przejrzyste, przezroczyste. Czyste.
Zaniepokoiło mnie to, co Pani powiedziała o Zielonych dzieciach: jeżeli za szybko przychodzi puenta, to ewentualny pomysł powieści umiera i zostaje opowiadanie. A dla mnie właśnie ono stanowi swoiste podsumowanie tego, co mieści się w pozostałych dziewięciu propozycjach. Pomyślałem, że ten tekst mógłby stracić, gdyby został rozbudowany. Zawiera dokładnie to, co powinno w nim być.
Też tak myślę. Opowiadanie jest taką czystą struną, na której się gra. I nie ma już tam co dopowiadać. Pisząc, intuicyjnie czuję, że należy poprzestać na tym. Przykładem tego jest Góra wszystkich świętych, która się ewidentnie rozrastała. Musiałam pilnować, aby nie budować tych wątków dalej.
W wywiadzie1 powiedziała Pani, że, cytuję: „Mam wrażenie, że dziś film jest dużo bardziej twórczy i szybszy od literatury w wymyślaniu nowych form narracyjnych.” Jeżeli zatem scenarzysta zabiera chleb pisarzowi w wymyślaniu historii, to co pozostaje temu ostatniemu?
To są dwa różne światy. Film opowiada obrazem, nastrojem. A my mamy język, a więc zupełnie inną wrażliwość, inne możliwości powiedzenia tego, co się chce. Wydaje mi się, że film nigdy nie zagrozi literaturze. Ale film, rzeczywiście, wymyśla różne sposoby montowania. Sposób opowiadania zmienia się w czasie. Ludzie inaczej myślą i dzisiaj, sądzę, myślą szybciej. Film podaje gotowe formy, jak sobie radzić z takimi przeskokami narracyjnymi. Dlatego też ja zawsze bardzo dużo się
z nich uczę. Na przykład Festiwal Nowe Horyzonty to dla mnie niejako interesująca szkoła technik narracyjnych.
Mamy możliwość „wyciskania” całego soku z języka, a film tego nie ma. Dlatego uważam, że nie istnieje konkurencja pomiędzy nimi. Widz, który ogląda wiele filmów, nudzi się w końcu tymi obrazami i nastrojami i wydaje mi się, że będzie wracał do literatury. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Od wiosny ubiegłego roku zapowiada Pani obszerną powieść o Dolnym Śląsku. W tej samej rozmowie stwierdziła Pani jednak, że odkłada trochę ten moment, kiedy mocno przysiądzie fałdów. Stąd narzucające się pytanie, kiedy dostaniemy ją do ręki? Pytam o to zarówno jako Pani czytelnik, jak i, w kontekście tematu, jako wrocławianin w pierwszym pokoleniu.
Ja już zaczęłam pisać tę powieść i rzeczywiście ona ma dużo energii. Ale to potrwa. Księgi Jakubowe pisałam osiem lat. To po prostu trwa. Ale potrzebna jest nam taka powieść.
W 2016 r. otrzymała Pani tytuł Ambasadorki Wrocławia. Wówczas powiedziała Pani, że dużo mocniej czuje się jako pisarka niż działaczka, stwierdzając: „Pisząc, najlepiej mogę być serdecznym krytykiem i dobrze życząc Wrocławiowi, punktować to, co nie pasuje do dobrej, zdrowej wizji miasta, które idzie do przodu, a nie cofa się” 2. Czy po ponad półtora roku widzi Pani lub czuje swój wpływ, może choćby duchowy, na oblicze Wrocławia?
Chyba jeszcze nie. Muszę się oswoić z tytułem Ambasadorki Wrocławia. Mieszkam tutaj 12 lat, ale też przyznam szczerze, że serce mam w Kotlinie Kłodzkiej. Więc je dzielę. Ale może to jest dobra sytuacja, bo każdy powinien mieć jedno duże miasto, które kocha i jedną prowincję, którą kocha. Próbować dzielić siły pomiędzy jedno
i drugie. Wrocław jest stolicą tej prowincji, więc te dwie części nie są takie odległe.
Część serca pozostawiona w Kotlinie Kłodzkiej była widoczna na Festiwalu Góry Literatury. Uczestniczyłem w wybranych wydarzeniach i jestem pod wrażeniem.
Cieszę się. Działamy jako stowarzyszenie, jako inicjatywa dobrych ludzi, którzy swoje życie, swój czas poświęcają temu przedsięwzięciu. A nie jest to łatwe. Dziękuję
i zapraszam w przyszłym roku.
Zobacz recenzję tomu Opowiadania bizarne oraz powieści Olgi Tokarczuk: 1. Prowadź swój pług przez kości umarłych, 2. Prawiek i inne czasy, 3. Bieguni i 4. Zgubiona dusza.
1 wyborcza.pl; 5.7.2018 r.
2 wyborcza.pl; 5.11.2016 r.