Przeskocz do treści

Birgit Vanderbeke, Małże na kolację

Birgit Vanderbeke, Małże na kolację (niem.: Das Muschelessen), tłum. Sława Lisiecka, Wydawnictwo Sic!, Warszawa, 2006.

To naprawdę świetny debiut Birgit Vanderbeke. Małże na kolację opisują przygotowania do wieczornego posiłku, do którego nie dochodzi. W zamian, szanowne Czytelniczki i Czytelnicy, zagłębiamy się w mroki życia tzw. porządnej rodziny.

Miało być sielsko-anielsko. Mąż i ojciec wraca z delegacji z oczekiwaną przez rodzinę wiadomością o jego wymarzonym awansie — wreszcie ma się stać członkiem elit, do czego dążył przez całe dotychczasowe życie. Aby sprawić mu przyjemność, żona i dzieci przygotowują wykwintną kolację. Małże napawające wszystkich obrzydzeniem już w procesie przyrządzania posiłku mają uświetnić wyjątkowy wieczór. Główna postać jednak spóźnia się, a oczekująca nań rodzina pogrąża się w rozmowie, której zawartość jak ulał pasuje do powiedzenia, że domowe brudy pierze się za zamkniętymi drzwiami.

Niemal sto stron mieszczących się pomiędzy okładkami stanowi monolog, rzadko przerywany wcięciami akapitów. Narratorka, starsza z rodzeństwa, zręcznie stosowanymi niedopowiedzeniami zapowiada kolejne sceny, każdą kolejną mroczniejszą od poprzedniej, a liczne powtórzenia dodatkowo podkreślają dramaturgię.

Vanderbeke porusza temat przemocy domowej. Rodzina z na zewnątrz wykreowanym obrazem szczęścia i dostatku, od wewnątrz gnije terrorem despotycznego ojca. Tragicznie doświadczony wojną człowiek, szuka szczęścia i spokoju, organizując sobie otaczający świat. Parciu do przodu towarzyszy despotyzm za drzwiami mieszkania i akceptacja jedynie własnego punktu widzenia. Doznana wcześniej przemoc, w dorosłym życiu wyzwala agresję, nad którą satrapa nie stara się panować. Z każdą stroną jesteśmy wciągani w otchłań zła, z rosnącym przerażeniem odkrywając kolejne dna. Soczewka skupia się na wydarzeniach z przeszłości oraz ich destrukcyjnych skutkach wywieranych na członkach rodziny. Autorka analizuje obronne reakcje żony i dzieci. Ta pierwsza godzi się z losem i wbrew rozsądkowi racjonalizuje postępowanie męża, pozwalając tym samym na przemoc wobec dzieci. W tłamszonych córce i synu, którzy początkowo potakują, chcąc unikać kolejnych razów, stopniowo budzi się bunt i nienawiść.

Niemal sto stron mieszczących się pomiędzy okładkami stanowi monolog, rzadko przerywany wcięciami akapitów. Narratorka, starsza z rodzeństwa, zręcznie stosowanymi niedopowiedzeniami zapowiada kolejne sceny, każdą kolejną mroczniejszą od poprzedniej, a liczne powtórzenia dodatkowo podkreślają dramaturgię. Ten styl przypominający prozę Bernharda (patrz: Thomas Bernhard, Bratanek Wittgensteina. Przyjaźń) przeraża i wciąga. W tle wciąż słychać coraz bardziej świdrujący dzwonek telefonu. Czy ktoś w końcu podniesie słuchawkę?!

Małże na kolację stanowią bardzo ciekawą w treści i formie opowieść o przemocy, która rodzi przemoc oraz o jej niszczącym działaniu na otoczenie. Straszy i zarazem fascynuje nie tylko zawartością, ale płynącym z niej spostrzeżeniem, że mimo upływu czasu (powieść powstała w 1990 roku) nic się nie zmienia, co szczególnie łatwo dostrzec dzisiaj, kiedy szalona rzeczywistość więżąca nas w zamknięciu odkrywa nasze ponure wnętrze.

Prima!

Zobacz film: