Szczepan Twardoch, Królestwo, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2018.
„W zimnie, w ciemnościach, w nieustającej trwodze”* toczy się Królestwo Szczepana Twardocha. Powieść jest dalszym ciągiem Króla wydanego w 2016 roku; ja do tzw. dalszych ciągów zazwyczaj podchodzę z rezerwą.
Twardoch opisuje wojenne dzieje rodziny i otoczenia Jakuba Szapiro, głównego bohatera Króla, z punktu widzenia jego syna i kochanki. Nie należy tu oczekiwać słodyczy i rodzinnego ciepła. Dawid nie ma litości dla wiarołomnego ojca, który, zaspokajając własne ambicje, nie troszczy się należycie o rodzinę. Ryfka chroni swoją miłość, jednocześnie kochając i nienawidząc.
A sam Szapiro? Obserwujemy upadek tego, który jeszcze kilka lat wcześniej był królem życia i panem losu tych, którzy go otaczali. Odrzucony tak, jak wykluczał innych, zmienia się z oprawcy w ofiarę. Przemiana ta, dla mnie zbyt łatwa, bym
w nią w pełni uwierzył, następuje niczym strącenie boga z Olimpu do niebytu.
Choć narzucanie spojrzenia denerwuje, Królestwo nie rozczarowuje.
Twardoch pisze o istocie egzystencji, o umiejętności przetrwania, kiedy
w otoczonym murem getcie nie ma żywności, kiedy w zniszczonej po obu powstaniach Warszawie należy wykazać się szczególną determinacją, sprytem
i bezwzględnością, by przeżyć. Twardoch przedstawia Holocaust wprost, pokazując, obok hitlerowskiego okrucieństwa, antysemickie zachowanie Polaków i narzuca czytelnikowi, co ma o tym myśleć. Robi to mało subtelnie, ale może tak trzeba.
Z drugiej strony widzimy Ukraińca, który podobnie zachowuje się wobec swoich. Czy dostrzeżemy w ten sposób, że takie postawy po prostu są i mogą dotyczyć każdego
i w każdym miejscu? Nie inaczej węgierski reżyser Ferenc Török portretuje swoich rodaków w filmie 1945. W końcu „sprawiedliwość jest najśmieszniejszą ze wszystkich fikcji, w jakie ludzie pragną uwierzyć”.
Narratorzy, stojąc niejako na zewnątrz, niezależnie przedstawiają rozwój wydarzeń, które dopiero na końcu, składając się w całość, przecinają się, co słusznie podejrzewamy od samego początku. Zabieg ten, skądinąd popularny już
w literaturze, bardzo skutecznie przykuwa uwagę czytelnika. I choć narzucanie spojrzenia denerwuje, Królestwo nie rozczarowuje, a Twardochowi udaje się uciec od napisania czytadła. Pozwala oderwać się od wprost i bez komentarza opisywanych okrucieństw i świństw ludzi wobec innych ludzi, domyślać się zakończenia
i zrozumieć, dlaczego stało się to, co śledzimy. Koniec i tak spowoduje, że nie od razu zamkniemy ostatnią stronę okładki.
*cytaty pochodzą z omawianej książki.