Christine Lavant, Zapiski z domu wariatów (niem. Aufzeichnungen aus dem Irrenhaus). Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław, 2018 (dodruk).
„Tak więc wepchnęły mnie do umywalni, gdzie przepisowo dostałam ataku płaczu”1. Tak zaczyna się sześciotygodniowy etap życia bohaterki książki Zapiski z domu wariatów Christine Lavant. To autobiograficzne wspomnienia z pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Klagenfurcie.
Młoda kobieta po próbie samobójczej prosi o pomoc, bojąc się, że sama nie poradzi sobie z problemem. Motyw podobny do ostatniej sceny najnowszej powieści Igi Zakrzewskiej-Morawek, ale w przeciwieństwie do Wstydu (tu opis) to dopiero początek przeżyć.
Scena, w której [psychiatra sądowy] wygłasza komunały, nie słuchając innych, a w szczególności samej chorej, jest jedną z najbardziej poruszających w całej książce.
To szokująca i niełatwa lektura, zwłaszcza że Lavant nie daje odpocząć — poszczególne sceny stanowią nieprzerwany ciąg opisów, refleksji i skojarzeń. Precyzja słowa.
Szybko dociera do pacjentki ogrom nieszczęścia przebywających tu osób: „lekarze wszyscy powinni być kapłanami, a siostry zakonnicami. Bo cierpienie […] tak bardzo wykracza poza granice człowieczeństwa, że nie można mu zaradzić samym tylko człowieczeństwem”. Pomoc, po którą przyszła, okazuje się iluzoryczna. Ordynator i część personelu okazują zrozumienie, ale przybyły psychiatra sądowy kieruje się stereotypami i nie obchodzi go, co naprawdę dzieje się w głowie kobiety. Scena, w której wygłasza komunały, nie słuchając innych, a w szczególności samej chorej, jest jedną z najbardziej poruszających w całej książce.
A później pozostaje tylko strach („Ależ się boję! Boże, czemu tu nie ma ani jednej duszy, z którą można by dzielić strach i nie powiększać go?”). Rozpaczliwe poszukiwanie ratunku prowadzi do pomysłów szalonych wręcz rozwiązań: „Może, pewnego dnia, […] zrobię […] coś tak ekstrawaganckiego, że nawet ordynator zgodzi się na dwa lata albo po prostu zatrzymają mnie tu na zawsze”.
Zapiski z domu wariatów są ciągiem poruszających scen, a strach, który „z godziny na godzinę jest inny i zawsze większy od poprzedniego”, zaczyna się udzielać również czytelnikowi. Zaczynamy utożsamiać się z pacjentami, tracąc poczucie sensu ich przebywania w szpitalu i tracąc nadzieję, którą część z nich, w przebłyskach świadomości, jeszcze ma.
W świetle powyższego nie dziwi, że Christine Lavant nie odważyła się opublikować Zapisków za życia — w Austrii ukazały się one niemal trzydzieści lat po śmierci Autorki. To szokująca i niełatwa lektura, zwłaszcza że Lavant nie daje odpocząć — poszczególne sceny stanowią nieprzerwany ciąg opisów, refleksji i skojarzeń. Precyzja słowa, obojętność, mentalna ucieczka. Dokąd? Zobaczcie sami. Lektura nie będzie relaksująca, ale jej bezpośredniość — warta poświęconego jej czasu.
1 wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.