Marek Bieńczyk, Kontener, wyd. Wielka Litera, Warszawa, 2018.
Co wrzucił Marek Bieńczyk do Kontenera? „»Jeden zmarły dodać drugi zmarły nie czynią dwóch«; każdy jest jeden, każdy jest sam, każdy jest ważny”*. Śmierć matki staje się punktem wyjścia dla opisu reakcji i przeżyć, nawiązań literackich, filozoficznych i ogólnokulturowych. Eseje… zmartwień.
„Nie należy przywiązywać się do słowa »żałoba«; sam nigdy go nie lubiłem. Nie umiałem więc w tamtych dniach powiedzieć o sobie: jestem w żałobie”. Słowa te umieszczone w jednym z pierwszych ze stu trzech różnej długości i natężenia emocjonalnego tekstów prowadzą czytelnika przez obserwacje siebie i innych: odreagowanie bólu po stracie bliskiej osoby, wspomnienia wspólnych z nią przeżyć, reakcje innych, ich skrępowanie, niechęć lub nieumiejętność okazania współczucia.
Niektóre eseje nie wciągają, większość jednak trafia w sedno uczuć, a odniesienia literackie pobudzają wyobraźnię i chęć poszukiwania: wiedzy, próby wyrażania siebie, znaczeń gestów i symboli.
Bieńczyk porównuje swoje reakcje i potrzebę pocieszenia z pisarstwem innych. Nawiązuje więc do Prousta**, Barthesa czy św. Augustyna piszących o śmierci matek oraz swoim bólu. Tym samym włącza się w dyskurs, czy uznać śmierć za rzecz naturalną i ludzką, z którą trzeba się oswoić, czy opierać się jej i buntować jak Canetti walczący z jej nieuchronnością. Odpowiedź przynosi Baile jondo, które odbieram jako stwierdzenie autora, że śmierć jest częścią życia, które po niej trwa, podobnie jak przekonuje nas Weronika Gogola w swoim prozatorskim debiucie (Po trochu — recenzja tutaj). W konsekwencji we wspomnieniach o matce u Bieńczyka dominują opisy chwil, gdy życie zaczyna w niej dogasać, gdy tempo odbierania rzeczywistości zwalnia, a istotne staje się tylko to, co tu i teraz. Skojarzenia rozszerzają się do analizy siły związku matki i syna, obsesji śmierci w ogóle
i nawiązań do tej ostatniej w sztuce.
Powyższe spostrzeżenia stanowią zaledwie cząstkę bogactwa przemyśleń zawartych w Kontenerze. Marek Bieńczyk pisze o rzeczach banalnych i wzniosłych, tak właśnie, jak fluktuuje zmartwienie (może jednak żałoba?) po śmierci bliskich. Niektóre eseje nie wciągają, większość jednak trafia w sedno uczuć, a odniesienia literackie pobudzają wyobraźnię i chęć poszukiwania: wiedzy, próby wyrażania siebie, znaczeń gestów i symboli (symptomatyczna Tablica). Marek Bieńczyk jako kolejny polski autor w ciągu ostatnich dwóch lat daje upust bólowi po śmierci matki. Kontener jednak różni się od bardzo naturalnego wspomnienia Marcina Wichy (Rzeczy, których nie wyrzuciłem — tutaj) i słodko-gorzkiego nawiązania
w książce Krótka wymiana ognia Zyty Rudzkiej (tutaj).
Nie jest to tekst łatwy i nie każdego wciągnie. Justyna Sobolewska, recenzując Kontener dla portalu Onet.pl, powiedziała, że do tej książki się wraca. Dodałbym, że chłonie się ją powoli i tym chętniej, im więcej nadziei wokół, im lepszy nastrój towarzyszy lekturze. Na przeczytanie pierwszych dwustu stron potrzebowałem kilku tygodni, po dwa-trzy teksty dziennie. Na pozostałą jedną trzecią, gdy wiosna za oknem wdzierała się do domu słońcem i ciepłem, a ptaki niemal zagłuszały cichą muzykę płynącą z radia, wystarczył jeden dzień, kilka zaparzeń kawy. Radość budzącego się życia.
*cytaty pochodzą z omawianej książki.
** o tworzeniu W poszukiwaniu straconego czasu pisanego przez umierającego już Prousta w bardzo sugestywny sposób traktuje film Céleste Percy Adlona z 1982 r., będący ekranizacją powieści Pan Proust (Monsieur Proust) Céleste Albaret.