Roland Barthes, Dziennik żałobny (franc.: Journal de deuil), tłum. Kajetan Maria Jaksender, Wyd. Teatr Polski we Wrocławiu, Wrocław, 2013.
„Pierwsza noc poślubna. Ale pierwsza noc żałobna?”1 pisze Roland Barthes na początku swojego Dziennika żałobnego. Pisarz i krytyk literacki, bardzo silnie związany z matką, głęboko przeżywa jej śmierć i daje upust żałobie.
Kolejne wpisy Dziennika odzwierciedlają ewolucję emocjonalną Barthes’a. Zaczyna się od krótkich zapisków, jednego lub dwóch zdań, którymi Barthes stara się oddać uczucia nim targające. Często zapisywał swoje emocje kilka razy dziennie, chcąc oddać ich pełnię i zmienność. Od czasu do czasu pojawiają się dłuższe przystanki, kiedy autor przypomina sobie wydarzenia związane z pogrzebem, spotkania
z przyjaciółmi, które wywołują dłuższy ciąg refleksji. Potem znowu emocje biorą górę, tekst się skraca i sprawia wrażenie chaotycznego wyrzucania z siebie ciężaru przeżyć. W pewnym momencie Barthes pisze: „Co uderza mnie najbardziej: żałoba rozsiana — jak w stwardnieniu. [Co oznacza, że nie ma głębi. […] Warstwy]” (pisownia oryginalna). Żałobnika boli, że nie potrafi ująć swoich przeżyć w spójne karby, by móc je semiologicznie opisać („Teraz już wiem, że moja żałoba będzie chaotyczna”).
Na początku chwilowemu, a następnie coraz trwalszemu uspokojeniu towarzyszą pojawiające się refleksje: o własnej śmiertelności, o sławie, która nawet w tym bolesnym momencie nie pozwala na cierpienie w samotności, o wstydzie związanym z dalszą realizacją zamierzeń — „Pragnienia, jakie miałem, zanim umarła (podczas jej choroby), nie mogą się już spełnić, znaczyłoby to bowiem, że to jej śmierć pozwala mi na ich spełnienie”. Chwile lepszego nastroju powodują wręcz wyrzuty sumienia.
Dziennik żałobny bezpośrednio i wprost dokumentuje ewolucję stanu emocjonalnego żałobnika.
Narratora dopada osamotnienie wyrażane przygnębieniem na widok pustego mieszkania (Barthes mieszkał z matką), które potęguje się do poczucia osierocenia. Z drugiej strony powrót myślami do okresu opieki nad obłożnie chorą matką odwraca role, zmieniając w wyobraźni relacje na ojciec-córka.
Barthes odżegnuje się od słowa żałoba, jako zbyt psychoanalitycznego lub, kiedy indziej, pompatycznego. Podobnie patrzy na to Marek Bieńczyk, który w swoich analogicznych rozważaniach (patrz Kontener) nawiązuje do przeżyć tego pierwszego, a Dziennik żałobny oraz fragmenty twórczości Prousta, który dla Barthes’a pełnił rolę literackiego przewodnika, i do którego odnosi się w kilku tekstach, często stanowią inspirację zawartych w Kontenerze esejów.
Stopniowe opanowanie żałości sprawia, że wpisy pojawiają się coraz rzadziej,
a myśli stają się uporządkowanie. Barthes snuje dalsze plany związane z pracą analityczno-krytyczną, wprost nawiązując do swojego wykładu o fotografii Światło obrazu (recenzja — tutaj), który pisał zainspirowany przeglądanymi zdjęciami matki (patrz też Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy), i który ukończył przed dokonaniem ostatniego wpisu w Dzienniku. Wreszcie żałoba kończy się po upływie niespełna dwóch lat od jej rozpoczęcia, a tom zostaje uzupełniony luźnymi zapiskami nieoznaczonymi datą.
Dziennik żałobny bezpośrednio i wprost dokumentuje ewolucję stanu emocjonalnego żałobnika. Prześledzenie przemiany od często zmieniających swoją intensywność przeżyć do wyciszenia i pogodzenia lub wręcz akceptacji śmierci, jako części życia2 jest ciekawą podróżą przez serce i umysł, podróżą powolną
i meandrującą, ale umiejącą wciągnąć, jeśli pozwolić sobie na przejazd pociągiem osobowym.
1 wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.
2 zobacz też: Weronika Gogola Po trochu.