Przeskocz do treści

Jesmyn Ward, Zbieranie kości

Jesmyn Ward, Zbieranie kości (ang.: Salvage the bones), tłum. Jędrzej Polak, Wyd. Poznańskie, Poznań, 2020.

Jesmyn Ward w powieści Zbieranie kości, swojej pierwszej nagrodzonej wyróżnieniem The National Book Award, narrację prowadzi niespiesznie. Zagląda do domu afroamerykańskiej rodziny przygotowującej się do nadciągającego huraganu Katrina. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie to zaprząta ich myśli.

Batistowie mieszkają pośród lasu w kilkukilometrowej odległości od niewielkiego miasta w stanie Mississippi. Przygotowania do zabezpieczenia gospodarstwa przed natarciem żywiołu zakłóca wewnętrzny niepokój. Podobnie do swojej późniejszej powieści, ale w Polsce wydanej  w ubiegłym roku Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie (tutaj) Ward dotyka problemu dysfunkcyjnej rodziny. Śmierć matki przy narodzinach czwartego, najmłodszego dziecka sprawia, że samotne wychowanie trzech synów
i córki wymyka się ojcu spod kontroli. Stara się, ale niepowodzenie sprawia, że frustrację topi w alkoholu, co skutkuje konfliktami ze starszą dwójką wchodzących już w dorosłość synów. Na szczęście dzieci, pamiętające jeszcze matczyną miłość, która mimo trudów życia utrzymywała ich razem oraz mając żywo w pamięci kochających dziadków, potrafią pokonać bieżące trudności i nastroje wpadającego czasem w furię ojca.

Powieść doceniłem w drugiej jej połowie, gdy atmosfera gęstniała, a bohaterowie zostali zmuszeni do podejmowania decyzji.

Autorka bardzo drobiazgowo opisuje owo radzenie sobie młodych ludzi z życiem. Nie kształtowanie go, ale dbanie o codzienność stanowią główne zmartwienie młodych bohaterów. Obserwujemy, kiedy nie mając kogo się poradzić, sami mierzą się z problemami towarzyszącymi dorastaniu, pierwszym miłościom, rozwojowi zainteresowań i pasji, odpowiedzialnością za siebie i najbliższych. Powoli rosło we mnie przekonanie, że trudy egzystencji wzmacniają więzy łączące rodzeństwo, tworząc stopniowo twardniejący monolit. Ojciec nie jest partnerem do rozmowy
i choć czytelnik wyczuwa, że ten kocha swoje dzieci, nie potrafi im tego okazać, nie wie, o czym mógłby z nimi rozmawiać, w niewielkim stopniu stara się je kształtować. Odwracając kolejne strony, śledzimy tego konsekwencje. Narratorką jest jedyna Batistówna, która najbardziej cierpi bez rodzicielskiego wsparcia. Musi więc szybko dorosnąć.

Powolne, długie rysowanie postaci i powtarzalność sytuacji sprawiały, że powieść doceniłem dopiero w drugiej jej połowie, gdy atmosfera gęstniała, a bohaterowie zostali zmuszeni do podejmowania decyzji. Przewidywalny, ale nie pozbawiony zróżnicowanych emocji finał pokazuje, że trudy i wydarzenia spychające życie na krawędź mogą zmieniać myślenie, a jednocześnie podkreśla, jak bardzo pasja i miłość determinują do działania.

Zastanawiam się, w jakim stopniu waga podjętego tematu, tak ważnego dla Amerykanów doprowadziła powieść do jednego z najbardziej prestiżowych literackich wyróżnień w ojczyźnie autorki. Zbieranie kości, chociaż dobrze napisana i poprowadzona wydaje się powieścią jedną z wielu. We mnie nie wzbudziła takiego czytelniczego zadowolenia jak jej późniejsza książka, o której pisałem wyżej, wcześniej wydana w polskim przekładzie i także ze statuetką.

Zobacz też film:

Niniejszy artykuł stanowi obszerniejszą wersję tekstu, który pierwotnie ukazał się na łamach numeru 7-8/2020 Magazynu Literackiego Książki, a w momencie publikacji powyższej edycji był dostępny w wersji elektronicznej na stronie wydawcy (tutaj).