Z Maciejem Płazą, prozaikiem i tłumaczem literatury powstałej w języku angielskim, rozmawiam o jego najnowszej powieści Golem oraz (w drugiej części) doświadczeniach jako autora przekładów.
W naszej rozmowie przed dwoma laty mówił pan, że akcję nowej powieści osadzi w Sandomierzu w historii współczesnej oraz że zostanie napisana nieco innym stylem niż Robinson w Bolechowie. Golem nie bardzo pasuje do tego obrazu. Zmienił pan zamiar ?
Golem jest napisany nieco inaczej niż Robinson w Bolechowie. Inny jest kontekst literacki, z jakiego wywiodłem obie książki: w Robinsonie był to głównie Bruno Schulz, powieść gotycka i powieść modernistyczna z linii Faulknerowsko-Marquezowskiej, w Golemie (tutaj) jest to twórczość licznych pisarzy żydowskich XIX i XX wieku, od Icchoka Lejbusza Pereca po Juliana Stryjkowskiego, do tego legendy żydowskie oraz opowieści chasydzkie, będące właściwie odrębnym gatunkiem literackim. Inna jest konstrukcja książki, inny jest styl. Oczywiście od razu widać, że to Płaza pisał, bo moja stylistyka jest dość wyrazista, ale do materii literackiej podszedłem tu inaczej.
Co do moich planów i zamierzeń, to, no cóż, zawsze jest w nich pewna dawka nieprzewidywalności: jestem twórcą intuicyjnym i często moje pomysły mają nade mną większą władzę niż ja nad nimi. Golem miał być opowiadaniem, częścią skromnego cyklu, który miałem napisać niejako na marginesie, ale rozrósł się do rozmiarów powieści. Tak bywa.
Pokazuje pan życie miasteczka z dwóch perspektyw: przybysza, który widzi wszystko, ale pobieżnie, na początku przynajmniej, z drugiej strony skupiając się na kilku wybranych postaciach: idealiście Jakowie, pragmatycznym młynarzu Szlomie, cieszącym się autorytetem cadyku Gerszonie i jego córce Szirze, którą dotyka antysemityzm.
W Golemie uruchomiłem dwa narracyjne punkty widzenia: jeden przybysza, drugi zbiorowy, społeczności sztetla — i z tego drugiego, niczym z chóru czy orkiestry, wyłaniają się co pewien czas soliści. Ten podział z czasem się odrobinę zaciera, ale jeśli prześledzić starannie całą książkę, jest zachowany dość konsekwentnie. Tak sobie wymyśliłem, bo chciałem centralną postać przybysza pokazać z dwu stron: od środka, w całej pełni jego niewiedzy i bezradności, i z zewnątrz, w szerokim widmie emocji i reakcji, jakie budzi w mieszkańcach miasteczka.
Od momentu, kiedy zagląda pan w życie Sziry, zaczynam z tyłu głowy słyszeć powoli narastającą chmurną muzykę wiodącą do finału. Trochę na wzór opowieści sensacyjnej przygotowywał pan czytelnika na zakończenie?
Po prostu starałem się od początku budować napięcie. Nie sądzę, bym uruchamiał tu jakieś sensacyjne mechanizmy, raczej ogólnie powieściowe: gdy w opowiadanej fabule na coś się zanosi, istnieje wiele sposobów narracyjnych, by to zasugerować czy zapowiedzieć.
O postaciach ze Skorunia powiedział pan dwa lata temu: „Wszyscy moi bohaterowie są zanurzeni w Historii. Każdy z nich tkwi korzeniami w ziemi, z której wyrasta”. Czy również tak pan patrzy na protagonistów swojego najnowszego utworu?
Tak, oczywiście, nic tu się nie zmienia. Interesuje mnie gleba, z której wyrasta ludzki los, zarówno indywidualny, jak zbiorowy; gleba rozumiana też całkiem dosłownie, jako kawałek ziemi, na której ktoś się urodził i ukształtował. Mieszkańcy Liścisk są osiadli, choćby dlatego, że Żydzi w Cesarstwie Rosyjskim mieli ograniczone możliwości przemieszczania i osiedlania się, więc ten kawałek ziemi, do którego są przywiązani, wywiera na nich silny wpływ i determinuje ich los. Zwłaszcza że przywiązanie do ziemi ma tu silną sankcję kulturową i religijną: opuszczenie zamkniętej sztetlowej społeczności często było traktowane jako zdrada, zwłaszcza gdy Żyd opuszczał swój sztetl nie po to, by zamieszkać w innym, sąsiednim, lecz po to, by np. zostać chasydem, kształcić się w szkołach świeckich lub, nie daj Boże, wychrzcić się. W języku jidysz istnieje na to słowo apikojres, czyli „odstępca” – to ciężka obelga. Moi bohaterowie na różne sposoby sobie z tym geograficzno-kulturowym przywiązaniem radzą.
Golem-Rafael zdaje się skupiać w sobie złożoną symbolikę: wiecznego tułacza, obrońcy, uzdrowiciela, co też jest bliskie tradycji chrześcijańskiej. Taki właśnie był zamysł?
Nie miałem takiego zamysłu, to raczej mylny trop. Starałem się, by Rafael uosabiał całą wiązkę znaczeń, by był wieloma archetypicznymi postaciami naraz, ale te archetypy zaczerpnąłem wyłącznie z tradycji żydowskiej. W oczach mieszkańców sztetla Rafael może być Mesjaszem, może być łamed-wownikiem, czyli jednym z trzydziestu sześciu sprawiedliwych, którzy w każdym pokoleniu krążą nierozpoznani po świecie, może być golemem, może też być, a właściwie jest, cudotwórcą-uzdrowicielem, no ale przecież chasydzi – nie tylko chasydzi, ale całe tłumy ludzi, nie tylko Żydów, gojów też - gorąco wierzyli, że cuda potrafią sprawiać cadykowie. Może więc Rafael to jakiś ułomny cadyk? Na pewno uosabia on też żydowską bezdomność, wieczne wygnanie, ale nie tak, jak w toposie Żyda Wiecznego Tułacza – jego akurat nie brałem go pod uwagę, bo nie jest żydowski, przeciwnie, ma antysemicką genezę.
W Rafaelu na pewno skupiają się różne wyobrażenia, różne odcienie świętości, wyjątkowości, niesamowitości, ale konstruując jego postać świadomie pominąłem tradycję chrześcijańską.
Czy gdyby z jednej strony postawić golema z żydowskich legend jako wykonawcę woli swojego stwórcy, jak na przykład w opowiadaniu Singera,
a z drugiej Golema XIV u Lema, to czy pomysł z powieści znajdowałby się gdzieś pomiędzy?
Postać golema już od wieków niesie w sobie napięcie: niby to ludzki twór, stworzony, by być człowiekowi posłuszny, ale zawsze istnieje groźba, że się zbuntuje i usamodzielni. Pewnie dlatego legenda o golemie jest tak trwała i tak mocno zadomowiła się w naszej świadomości, opuściwszy macierzysty grunt kultury żydowskiej. Dla Żydów golem jest dziś mitycznym obrońcą, dla nie-Żydów raczej obcą i groźną istotą, która może się zbuntować, ale obie te jej potencje są w niej zawarte od kilkuset lat. Singer w swojej książeczce opracował temat doskonale już znany, nie dodał wiele od siebie; Lem właściwie także, sięgnął po prostu po zlaicyzowany wariant tej legendy, po jej nowoczesną interpretację. Mnie bardziej interesowały korzenie legendy o golemie, a z jej ujęć bardziej współczesnych głównie te metafizyczne, jak z dramatu H. Lejwika Golem.
Golem, opisując koloryt podolskiego sztetla, nawiązuje do problemu, z którym diaspora żydowska boryka się niemal od zawsze — zagrożenia ze strony innych. Czy w jakimś stopniu powieść stanowi pana głos w toczącej się u nas od kilku lat dyskusji o sprawiedliwości narodów świata, w której pojawiają się wydarzenia, nieprzynoszące nam, Polakom, chluby?
Nie zamierzałem dodawać swojego głosu do żydowsko-polskich rozliczeń, nie było to moim celem. Polacy wspólnie z Ukraińcami prześladujący Żydów pojawiają się w Golemie, bo takie akurat wybrałem miejsce i czas akcji dla mojej powieści, a takie są fakty, Żydów w carskiej Rosji naprawdę okrutnie prześladowano – ale nie zależało mi na tym, by dołączać się do masowej ekspiacji za naszych przodków, jaka odbywa się od kilkunastu lat na łamach wielu publikacji – jakkolwiek uważam ją za potrzebną, bo prawdę historyczną trzeba ujawniać, nawet gdy jest niewygodna. Z punktu widzenia żydowskiej społeczności będącej zbiorowym bohaterem Golema jest nieistotne, czy prześladowcami są Ukraińcy, czy Polacy, czy jakiś przyjezdny Litwin. Chciałem raczej pokazać pewną fatalną ciągłość: że prześladowania Żydów mają haniebną wielowiekową tradycję i odbywały się w wielu różnych miejscach Europy.
Powyższy wywiad stanowi pierwszą, obszerniejszą część rozmowy, która ukazała się na łamach numeru 4/2021 Magazynu Literackiego Książki. Początkowy fragment tej rozmowy w momencie publikacji niniejszego tekstu był dostępny na stronie Wydawcy.