Elizabeth Strout, Olive powraca (ang.: Olive, again), tłum. Ewa Horodyska, Wyd. Wielka Litera, Warszawa, 2019.
W Olive powraca Elizabeth Strout odnawia znajomość z Olive Kitteridge, tytułową postacią swojej powieści nagrodzonej Pulitzerem w 2009 r. Czy sequel dorównuje pierwszej odsłonie?
Olive to wciąż ta sama osoba o oschłej i zgryźliwej powierzchowności oraz łatwo poddająca się emocjom. Strout jednakże przydaje swojej postaci więcej refleksyjności. Powoli zaczyna rozumieć swoją uciążliwość dla otoczenia i podejmuje niełatwą dla siebie decyzję o odbudowaniu relacji z najbliższymi. Dzięki pióru autorki przemiana stopniowo staje się widoczna.
W najnowszej powieści Amerykanki nie dostrzegłem niczego ponad to, co już znam.
Elizabeth Strout subtelnym stylem opisuje społeczność niewielkiego miasteczka
w stanie Maine, gdzie zwyczajowo umieszcza bohaterów swojej twórczości. Autorka z oddali przygląda się mieszkańcom w trudnych momentach ich życia, stawiając ich przed fundamentalnymi niekiedy wyborami. Podobnie do wcześniejszej powieści Trwaj przy mnie (tutaj) podkreśla ogromną wagę społeczną, jaką przykłada się do pochodzenia od pierwszych pielgrzymów przybyłych statkiem Mayflower w 1620 r. Owo szlachetniejsze urodzenie sprawia, że ludzie ci chcą być postrzegani jako mający więcej praw do podejmowania ważnych dla lokalnej społeczności decyzji. Aby to zrozumieć, wystarczy uzmysłowić sobie fundamentalną rolę wydarzeń z 1620 i 1621 r. (zejście na ląd i pierwsze zbiory początkujące tradycję Święta Dziękczynienia) oraz pieczołowitość, z jaką chroni się i wręcz czci Cape Cod czy kamień w miasteczku Plymouth, na którym zgodnie z tradycją stanęli schodzący na ląd. Chciałoby się więc powiedzieć, że siódma prozatorska odsłona Amerykanki to „stara dobra Elizabeth Strout”.
Pomimo sprawnie napisanej powieści obyczajowej Olive powraca odbieram jako zbiór powtórek. To trzynaście luźno powiązanych z sobą scenek, co upodabnia powieść do najsławniejszego dzieła Amerykanki. Wydarzenia się zmieniają, pojawiają się nowe postacie, ale czytelnik obraca się w tym samym kręgu. Strout wraca do bohaterów swoich poprzednich utworów, poświęcając im całe rozdziały
i powtarzając wiele motywów. Ponownie więc analizuje poczucie winy Jeffa i Boba Burgessów (Bracia Burgess — tutaj), czy ostracyzm, którego doświadczyła Isabelle Goodrow (Amy i Isabelle — tutaj). Zacząłem się nudzić. Subtelny styl, który zawsze mi się podobał, to jednak za mało, ponieważ w najnowszej powieści Amerykanki nie dostrzegłem niczego ponad to, co już znam. Czuję się zawiedziony.
Zobacz też recenzje pozostałych powieści Elizabeth Strout: 1. Olive Kitteridge, 2. Mam na imię Lucy
i 3. To, co możliwe.
Od autora: niniejszy artykuł stanowi zmienioną oraz skróconą wersję mojego tekstu, który pierwotnie ukazał się na łamach numeru 12/2019 Magazynu Literackiego Książki, a w momencie publikacji powyższej treści był dostępny w wersji elektronicznej na stronie wydawcy (tutaj).