Wróciłem na najdłuższy polski szlak rowerowy. To ostatni akt mojego Green vélo. Po wcześniejszym pokonaniu odcinków północnego oraz południowego pozostała mi wschodnia część trasy od Przemyśla do Białegostoku. A więc — na północ!
Po dwóch latach przerwy1 pojawiam się w Przemyślu. Wybór tego miasta na miejsce rozpoczęcia lub zakończenia eskapady jest oczywisty — połączenie kolejowe z całą Polską oraz swoboda w przewozie rowerów. W odróżnieniu od poprzednich relacji, w których dzień po dniu zaprezentowałem Wam trasę, tutaj skupię się na ciekawostkach i praktycznych uwagach.
Wyjazd z miasta na północ poprowadzono wzdłuż szeroko rozlewającego się Sanu. Jadąc, podziwiałem sunące masy wody oraz widok zabudowań po drugiej stronie rzeki. Po zwiedzeniu ruin umocnień twierdzy przemyskiej San Rideau jeszcze tego samego dnia dotarłem do nie lada atrakcji, którą stanowi przejazd przez kładkę rozwieszoną nad Sanem (za miejscowością Niziny). Wąska przeprawa dostarczyła nieco emocji, ponieważ rower obciążony sakwami dla dobrego sterowania wymaga odpowiedniej prędkości: najpierw więc zjazd w dół, potem zdjęcia rzeki na środku przeprawy i wreszcie co sił w nogach dalej.
Po około 14 kilometrach trasa prowadzi bocznymi drogami, które dwukrotnie przejeżdżają nad autostradą A4. Wybrałem rozwiązanie inne, które wydaje mi się lepsze: w Chotyńcu skręciłem na północ do Łapajówki, a potem drogą nr 94 (uwaga: duży ruch) dojechałem do miejsca, w którym szlak przecina drogę 94. Powrót nie okazał się jednak możliwy, ponieważ obfite deszcze zamieniły leśną drogę w błoto. Pojechałem więc szosą dalej i przez Buczynę i Młyny po 5 kilometrach znów trafiłem na charakterystyczne oznaczenia. Zanocowałem w Wielkich Oczach niedaleko ładnie prezentującej się odnowionej synagogi zamienionej na gminną bibliotekę. Podobne rozwiązanie spotkałem kolejnego dnia w Józefowie oraz później w Szczebrzeszynie, gdzie w wyremontowanym wnętrzu synagogi działa dom kultury. Gospodarz mojego pierwszego noclegu, opowiadając mi o miejscowości, wspomniał m.in. o wywózce gminy żydowskiej przez hitlerowców. Większość z nich zginęła w KL Bełżec.
Pierwszy odcinek kolejnego dnia skróciłem przez Cetynię, ale z uwagi na miękki piach nie polecam tego rozwiązania. Jeśli czas pozwala Wam przejechać dokładnie szlakiem, wybierzcie oznakowaną drogę. Atrakcje dnia stanowiły szesnastowieczna przepiękna cerkiew w Radrużu, umieszczona na Liście Dziedzictwa Kulturowego UNESCO (w okolicach takich budowli jest więcej) oraz Świątynia Słońca — prawdopodobnie prasłowiańskie miejsce kultu, a także progi wodne na rzece Tanew, prawostronnym dopływie Sanu. Dwie ostatnie z wymienionych wymagały niedługich bocznych wycieczek.
Przejazdu przez Roztoczański Park Narodowy nie będę Wam przedstawiał,
z łatwością bowiem znajdziecie materiały na ten temat. Ostrzegę Was jednak przed odcinkiem na północ od Parku pomiędzy Deszkowcami a Kulikowem w południowej części Jez. Nielisz — jest źle oznakowany, a pomyłka może skutkować okrążeniem jeziora mniej atrakcyjną wschodnią flanką.
W Chełmie zdecydowanie warto się zatrzymać przede wszystkim dla zwiedzenia
z przewodnikiem podziemi miasta. Starówka też jest niczego sobie, choć podobnych jej nie brakuje. Polecam staromiejski bar z tostami — palce lizać. Potem, gdy pełni wigoru dojedziecie do Sobiborskiego Parku Krajobrazowego, w okolicy Stulna odpuście sobie szlakowy asfalt. Zamiast tego skręćcie w lewo i przejedźcie przez Park za czerwonymi oznakowaniami poprowadzonymi leśnym duktem — cisza
i piękne przyrodnicze doznania gwarantowane! Nie nastawiajcie się jednak na zwiedzenie muzeum obozu koncentracyjnego w Sobiborze — od 2017 r. jest remontowane i stoi zamknięte.
Kolejny dzień przygotował mi różne, nie zawsze miłe niespodzianki. Ponieważ zanocowałem we wsi Sobibór w bok od szlaku — uwaga: Sobibór-stacja (tu był KL) oraz Sobibór-wieś oddziela kilkukilometrowy dukt leśny — w drodze do Włodawy zaliczyłem styk granic Polski, Ukrainy i Białorusi na Bugu. Aby tam dotrzeć,
z Sobiboru-wsi szosą 816 dojechałem do Orchówka, gdzie odbiłem w prawo, po kilku kilometrach docierając do granicznej rzeki.
Minąwszy Włodawę, miasto świątyń trzech różnych wyznań, szlak biegnie na północ wzdłuż ruchliwej szosy
o niekiedy kiepskiej nawierzchni. Ten niemiły odcinek osłodziła mi fotka ze słynnymi brodaczami w Sławatyczach. Niestety, mój zarost nie stanowił dla nich konkurencji. Obowiązkowy cel bocznej wycieczki stanowi prawosławny klasztor św. Onufrego położony tuż nad Bugiem. Ze szlaku należy skręcić na wschód w Jabłecznej, pokonując wahadłowo kilka kilometrów. W Kodeniu natomiast znakujący omijają słynne maryjne sanktuarium ufundowane przez Sapiehów — uważajcie. A jeśli wypadnie Wam nocować w okolicy Kostomłotów, rozważcie tamtejszy dom parafialny przy kościele neounickim — jest czysto i spokojnie. Księdzu proboszczowi dziękuję za niesłychanie interesującą poranną pogawędkę. Jej wiodący temat, Unię Brzeską, pogłębiłem w ciągu następnych kilku godzin, odwiedzając m.in. Pratulin.
Końcowym celem rozpoczynającego się dnia było dotarcie do Góry Grabarka — najważniejszego polskiego miejsca kultu wyznawców prawosławia. Po drodze znów zonk — przez Park Krajobrazowy Podlaski Przełom Bugu szlak prowadzi szosą,
z której niewiele widać. Po drodze mija się Janów Podlaski. W świetle ostatnich medialnych doniesień Waszej ocenie pozostawiam, czy warto tam skręcić do stadniny. Uważajcie też na przeprawę promową przez Bug w północnej części Parku. Szlak umożliwia wybór pomiędzy miejscowościami Gnojno-Niemirów oraz
w Mielniku. Ta pierwsza jednak bywa nieczynna.
Podlaski odcinek Green vélo modyfikowałem kilka razy. Do Hajnówki szlak prowadzi wzdłuż ruchliwej drogi 685. Wybrałem dłuższą, ale znacznie spokojniejszą alternatywę. W Dubiczach Cerkiewnych, do których warto wjechać, aby obejrzeć cerkiew
o charakterystycznej niebieskiej elewacji, odbiłem na południowy wschód i przejechałem przez Werstok (cerkiew i cmentarz; podobna cerkiew wcześniej w Rogaczach oraz bardzo ciekawa w Kleszczelach), Wiluki, Długi Bród i Orzechowo. Sama Hajnówka to przede wszystkim bardzo ciekawe Muzeum i Ośrodek Kultury Białoruskiej, gdzie posiadane informacje mogłem uzupełnić rozmową z przewodniczką, która znalazła dla mnie tyle czasu, ile potrzebowałem.
Prezentacją Białowieży oraz Białowieskiego Parku Narodowego nie będę się zajmował z uwagi na bogactwo źródeł na ten temat, szczerze polecę Wam jednak zwiedzenie Muzeum Przyrodniczo-Leśnego. Wystawa została znakomicie przygotowana, a wiedzę organizatorzy podają w bardzo atrakcyjny sposób.
Pisałem wcześniej, że Green vélo omija niektóre blisko położone atrakcje, które aż się proszą, aby tam poprowadzić rowerowego turystę. Do takich bez cienia wątpliwości zaliczę Kruszyniany
i Bohoniki, gdzie mieszkają potomkowie Tatarów krymskich, uwłaszczonych za zasługi dla Rzeczpospolitej przez Jana III Sobieskiego. Odwiedzenie tamtejszych drewnianych meczetów i rozmowa
z przewodnikiem oraz mieszkańcami — bezcenne. Dotarłem tam, uzupełniając szlak najdłuższą na całej trasie boczną wycieczką. W Gródku należy odbić żółtym szlakiem w prawo prowadzącym do tych miejscowości. Ponieważ jednak droga wyjeżdża poza mapki Green vélo, miejcie ze sobą odpowiednią mapę okolicy, tym bardziej że jakość oznaczenia niekiedy pozostawia do życzenia.
Ostatni dzień przejazdu zapisał mi się miło w pamięci z dwóch powodów. Obydwa związane są z Supraślem, przepięknym miasteczkiem położonym na północny wschód od Białegostoku, gdzie ponownie pojawiłem się na szlaku. Zwróćcie uwagę na zabudowę miasta i dwa must see: Monaster Zwiastowania Najświętszej Marii Panny z Muzeum Ikon. A drugi powód? Tuż przed mostem przerzuconym nad Supraślą spotkałem innego zapaleńca rowerowej przygody — Supraślanina, którego poznałem dwa lata wcześniej, przemierzając północny odcinek Green vélo. On kończył wówczas objazd dookoła Polski (czapki z głów!), a nasze drogi przecięły się dwukrotnie: w Węgorzewie i nad Wigrami. Janku, pozdrawiam Cię serdecznie!
Wschodni odcinek opisywanego szlaku oceniam jako najciekawszy. Dostarcza turyście rowerowemu wielu wrażeń zarówno w sferze kultury materialnej, jak
i obcowania z przyrodą. Rozmowy ze spotykanymi ludźmi pozwalają na lepsze poznanie miejscowych obyczajów
i mentalności. Na większości odcinków szlak Green vélo prowadzi przez mniej znane osobliwości Wschodu Polski. Pomysł ten bardzo mi się podoba, nie brakuje jednak turystycznie błędnych decyzji omijających dość oczywiste miejsca, o czym pisałem powyżej oraz we wcześniejszych artykułach. Być może stały za tym inne względy, o których kilkukrotnie opowiadali mi mieszkańcy. Nie wiem. Przekonany jestem jednak, że pozbawiły one rowerzystów ściśle trzymających się szlaku możliwości dotarcia do wyjątkowych, a przecież nieodległych od trasy miejsc.
Osobny temat stanowi oznaczanie, co do zasady wystarczająco poprawne.
W każdym z trzech odcinków, na które podzieliłem swoją przygodę, zdarzały się jednak fragmenty, jakość oznaczenia których wołała o pomstę do nieba. Sprawiało to wrażenie, jakby osoby markujące trasę nie patrzyły na nią z punktu widzenia rowerzysty. Pisałem o tym za każdym razem.
Powyższe błędy nie zmieniają mojego entuzjastycznego nastawienia do Green vélo. Przejeżdżałem przez tereny mi znane i takie, do których nigdy wcześniej nie dotarłem. W obu wypadkach czułem radość i wolność, czego nie zmieniły ostre podjazdy, piaszczyste dukty oraz dająca czasem w kość wietrzna
i deszczowa pogoda. Do przejechania pozostały mi tylko boczne odcinki: wahadłowa trasa ze Strękowej Góry do Łomży oraz dodatkowy łącznik pomiędzy Zwierzyńcem na Roztoczu a Ulanowem na Podkarpaciu prowadzący dalej na Kielecczyznę. Planuję je przejechać przy okazji wypraw w tamte okolice.
Życzę Wam co najmniej takiego zadowolenia, jakiego sam doznałem. Rowery gotowe?
1 trasę przejechałem w maju 2019 r.