Przeskocz do treści

Green Vélo: ze Strękowej Góry do Łomży

Po pokonaniu całego głównego szlaku Green Vélo postanowiłem przejechać  wahadłowe pięćdziesiąt kilometrów tej trasy łączące Strękową Górę i Łomżę  (oznaczono je numerem 202), jak zwykle dodając boczne wycieczki.

Ani do początkowego, ani też do końcowego punktu szlaku nie można dotrzeć koleją, oceniłem więc, że najkorzystniejszym rozwiązaniem jest dojechanie bezpośrednim połączeniem pociągiem Intercity do Łap i wyruszenie stamtąd w kierunku początku trasy będącej moim celem. Zamierzałem osiągnąć miejsce, w którym północny odcinek Green Vélo styka się z drogą samochodową S8 w kierunku Białegostoku i podążając nim dalej, dojechać do Strękowej Góry.

Wyjazd z Łap oraz dalsza trasa prowadzi wzdłuż niebieskiego rowerowego szlaku. Należy się jednak zaopatrzyć w mapę lub korzystać z nawigacji, gdyż jego oznaczenie nie jest wystarczające, aby podróżować bez nich. Odcinek ten nie budził mojej szczególnej ciekawości — przemieszczałem się przez wsie drogą asfaltową. Po drodze warto zjechać do zachodniego początku kładki Śliwno-Waniewo, która tratwowymi połączeniami pozwala przeprawić się na drugą stronę narwiańskich rozlewisk (więcej piszę o tym w artykule Green Vélo: z Elbląga do Białegostoku). Po osiągnięciu trasy S8 ścieżką rowerową poprowadzoną wzdłuż szosy dociera się do Tykocina, małego, ale bardzo klimatycznego i historycznego miasteczka (więcej o nim napisałem w przytoczonym wyżej tekście). Dalej szutrową drogą szlak GV prowadzi do Strękowej Góry. Zanocowałem w miejscowości Laskowiec położonej dwa kilometry na północ, również przy szlaku.

Kolejny dzień rozpocząłem od przejechania kilkunastokilometrowej pętli oznaczonej zielonymi znakami rowerowymi od Laskowca do Strękowej Góry. Początkowo wiedzie ona asfaltem przez pola i kilka miejscowości, potem skręca o 180 stopni, by ostatecznie wrócić do GV wygodną szutrową drogą poprowadzoną wzdłuż wałów rzeki Narew. Zbudowano je kilkaset metrów od jej koryta, a sama terasa pokryta jest polami uprawnymi. Słońce przygrzewało, czułem się zatem jak w siódmym niebie.

Po zaopatrzeniu się w żywność na drogę w małym sklepiku w Strękowej Górze (od września czynny od 8 do 15, w soboty do 13) wyruszyłem odcinkiem stanowiącym główny cel mojej wycieczki. W większości został on poprowadzony dawnymi, osuszonymi dziś na cele upraw, narewskimi rozlewiskami. Trasa to nizinna, nie mniej bardzo malownicza. W okresie lęgu ptaków pozwala na ciekawe, ornitologiczne obserwacje, gdyż jedzie się drogą, z jednej strony mijając pola, z drugiej miejsca lęgowe ptactwa. Należy zwrócić uwagę na dwa elementy, które mogą utrudnić przejazd. Pierwszym jest słabe oznaczenie początkowej części szlaku. Brakuje oznaczenia skrętu w prawo w kierunku zachodnim do miejscowości Grądy-Woniecko z drogi asfaltowej prowadzącej na południe  — należy pojechać za oznaczeniem drogowym „Grądy-Woniecko 10”. Podobnie niedostatecznie oznaczono przejazd przez osuszone rozlewiska rzeczne. Szlak w pewnym momencie zjeżdża z nich w kierunku wsi — łatwo to przeoczyć. Z drugiej strony, warto pojechać dalej prosto. Nieco dłuższa droga szutrowa powiedzie nas ciekawą trasą prowadzącą do kilku stanowisk obserwacji lokalnej fauny. Na szczególną uwagę zasługuje miejsce, w którym mały lewobrzeżny dopływ Narwi, rzeka Gać, wpada do niej, niedługo wcześniej będąc siedliskiem bobrów. Na brzegach widoczne są półrurowe zagłębienia, którymi te wodne ssaki zsuwają się do wody.

Drugą trudność może stanowić silny przeciwny wiatr. Doświadczyłem tego, zmagając się z zachodnimi powiewami. Płaski, niezmącony pagórkami teren, nie stanowi żadnej przeszkody dla rozpędzających się mas powietrza.

Łomża położona jest na wysokiej skarpie nad Narwią. Należy więc przygotować się na ostre podjazdy już w obrębie miasta. Wcześniej jednak warto zatrzymać się w wiosce Siemień Nadrzeczny, by z wysokości kilkudziesięciu metrów podziwiać wijącą się Narew. Dawna stolica województwa łomżyńskiego potrafi ucieszyć oko monumentalną bryłą katedry, pozwala przysiąść się do Hanki Bielickiej, wieloletniej mieszkanki Łomży, której rzeźba uśmiecha się do przechodniów, spoczywając na jednej z ławeczek w centrum, czy też wytężyć muskuły, przemierzając wiodące w górę i w dół ulice miasta. Szkoda tylko, że jego centralna część, rynek, jest rozkopana. Jak usłyszałem od przechodniów, przebudowa trwa już trzy lata.

Kolejnego dnia postanowiłem odwiedzić dwa miasta, które pozwoliły się zapamiętać, choć w różny sposób, w historii Drugiej Wojny Światowej: Jedwabne i Wiznę. Do pierwszego z nich dojechałem uczęszczanymi drogami dostępnymi dla samochodów, szosą krajową nr 64 o raz wojewódzką nr 658.  Moim głównym celem było odwiedzenie miejsca upamiętniającego pogrom mieszkających tu Żydów w 1941 roku. Dojazd do niego nie został szczególnie dobrze oznaczony. Samo miejsce kaźni zorganizowano poprzez symboliczne oznaczenie konturów stodoły, w której spalono żywcem ofiary pogromu oraz obeliskiem posadowionym w środku obrysu. Polski napis na nim upamiętnia wydarzenie, milczy natomiast na temat sprawców. W mieście warto również podjechać do położonego nieopodal cmentarza, za którym znajdują się mogiły żołnierzy niemieckich poległych w Pierwszej Wojnie Światowej (takich pamiątek w okolicznych miejscowościach znajduje się więcej) oraz na rynek, gdzie symbolicznie oddaje się cześć Sybirakom.

Położona kilkanaście kilometrów na południe Wizna jest miejscem, które na pewno każdy z nas pamięta z lekcji historii. W czasie kampanii wrześniowej 1939 roku oddział wojsk polskich pod dowództwem kapitana Władysława Raginisa opierał się natarciu oddziałów Wehrmachtu liczących ponad czterdziestokrotnie więcej żołnierzy. Polscy obrońcy i ofiary okupacji zostali upamiętnieni na licznych muralach. Warto zwrócić uwagę na jeden z nich położony przy ul. Stefana Czarnieckiego, na którym odtwarza się zdjęcie wziętych do niewoli polskich żołnierzy.

Ostatnią zaplanowaną atrakcję krajoznawczą stanowił styk dwóch rzek — bardzo chciałem zobaczyć Biebrzę wpadającą do Narwi. Aby się tam dostać, należy wyjechać z Wizny na wschód drogą krajową nr 64, by tuż przed mostem nad Narwią skręcić na północ do osady Ruś. Na jej końcu po zjechaniu łąką w kierunku lustra wody dociera się do najważniejszego celu przyrodniczego tego dnia.

Potem pozostał mi „tylko” odcinek nieco ponad czterdziestu kilometrów, aby przy przeciwnym wietrze dotrzeć do Szepietowa, skąd następnego ranka pociągiem IC wróciłem do domu.

Kilometraż: dzień 1., Łapy – Laskowiec: 60 km; dzień 2., Laskowiec – Łomża (wraz z początkową pętlą wokół Laskowca oraz rowerowym spacerem po Łomży): 71,9 km; dzień 3., Łomża – Jedwabne – Wizna – Szepietowo: 94,9 km.

Przeczytaj też o niewymienionych wcześniej odcinkach szlaku Green Vélo: z Końskich do Przemyśla oraz z Przemyśla do Białegostoku.