Przeskocz do treści

Lauren Groff, Floryda

Lauren Groff, Floryda (ang.: Florida), tłum. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2019.

Spójrzmy na okładkę. Czarna. Czy Lauren Groff, pisząc Florydę, a więc nadając swojemu tomowi opowiadań tytuł kojarzący się zwykle z wakacjami i luksusem, mówi, że nie o sielankę tu chodzi? Wzrok przykuwa wyraźnie odcinająca się rycina drapieżnika, ale nie wystarczyło miejsca, by pokazać jego głowę i spojrzeć w oczy.

Tytuł jest tylko łącznikiem pomiędzy poszczególnymi opowiadaniami. Ich bohaterowie pochodzą z Florydy, a Lauren Groff uważnie przygląda się każdemu, biednemu i bogatemu, staremu i młodemu, zagląda nawet tam, gdzie sama postać boi się spojrzeć. Autorka przekazuje czytelnikom, że w maksymie bycia pięknym, zdrowym i bogatym, a więc szczęśliwym często jeden z przymiotników ma stan zerowy. Robi to bardzo wnikliwie, starannie dobierając słowa. Na początku nie odnosiłem jednak wrażenia, że poznaję coś wyjątkowego — bardzo dobrze napisane krótkie formy w myśl dewizy Philipa K. Dicka1 czytałem już wcześniej. Nagle, w jednej trzeciej objętości tomu trafiam na opowiadanie, które niczym tytułowy Huragan, przewraca moje myślenie do góry nogami. Choć rozliczenie
z życiem głównej bohaterki poprzez wyobrażone rozmowy z osobami wynurzającymi się z mgły przeszłości jest ciekawym, lecz nie nowym zabiegiem, to styl wypowiedzi oraz dobór porównań i przenośni odsuwają w dal granice pomysłowości z jednoczesnym zachowaniem dobitności przekazu. To sprawiło, że pomyślałem życzenie, aby kiedyś też tak umieć pisać.

Dobór porównań i przenośni odsuwają w dal granice pomysłowości z jednoczesnym zachowaniem dobitności przekazu. To sprawiło, że pomyślałem życzenie, aby kiedyś też tak umieć pisać.

Podobnie, choć z innego powodu, cenię opowiadanie zamykające tom. Uwielbiam fabułę przeplataną literackimi nawiązaniami, które bez akademickiego zadęcia przybliżają mniej znane strony życia i pracy przedstawianego twórcy. Gdy dotyczy to autora, którego pisarstwo poznałem trochę bliżej, niejednokrotnie sięgając do wersji w jego ojczystym języku i poznając również filmowe adaptacje jego twórczości, tym milej przewraca się kolejne kartki. Na nich niemal od początku rysuje się rosnący niepokój, a zakończenie całkowicie wybija ze strefy komfortu — ostatnią stronę przeczytałem trzy razy.

Cenię opowiadania, których finał jest otwarty, pozostawiając czytelnikowi wykreowanie dalszego ciągu i wniosku płynącego z przeżyć jego protagonistów. Lauren Groff nie zawsze pozostawia czytelnikowi taką swobodę, czym jestem  zawiedziony. Jeśli jednak chce, potrafi to zrobić tak, że po dojściu do ostatniej kropki usta dłuższą chwilę pozostają otwarte. Przekonajcie się o tym, czytając wspomniane wcześniej zwieńczenie zbioru, lub tekst reprezentowany zwierzęciem na okładce — rozpoznacie go ... po zakończeniu.

Zaglądając do wnętrza swoich bohaterów, autorka Florydy proponuje opowiadania
o zróżnicowanej mocy oddziaływania. Wszystkie jednak trzymają dobry poziom,
a kilka z nich stanowi ozdobę tomu.

1 patrz recenzja opowiadania Elektryczna mrówka Philipa K. Dicka.