Przeskocz do treści

Verena Kessler, Duchy z miasteczka Demmin

Verena Kessler, (oryg. pisownia Keßler), Duchy z miasteczka Demmin (Die Gespenster von Demmin), Wyd. Książkowe Klimaty i Artrage.pl, Wrocław/Warszawa, 2022.

Verena Kessler w delikatny sposób, bez epatowania śmiercią i okrucieństwem opowiada o wydarzeniach, o których niemal nikt nie wie, o porażających decyzjach ludności cywilnej zamieszkującej upadającą Trzecią Rzeszę z czasów końca Drugiej Wojny Światowej.

Gdyby nie blurb na ostatniej stronie okładki, prawdopodobnie zagłębiłbym się
w Duchy z miasteczka Demmin jak w zwykłą obyczajową powieść o nastolatce burzliwie przechodzącej wiek dorastania. Któż z nas, rodziców córek, nie zna tego problemu? Odejście ojca i rozpaczliwe próby matki, aby znaleźć nowego życiowego partnera potęgują tylko burzę nastrojów. Rzecz jednak w tym, że nazwa tytułowego miasta stanowi klucz otwierający drzwi do głębi wydarzeń sięgającej prawie osiemdziesięciu lat. Stopniowo wypływa na wierzch posępne i niemal przemilczane zjawisko, którego Demmin jest symbolem. Nadejście zwycięskich armii, których koalicja pokonała wojska Trzeciej Rzeszy, a przede wszystkim Armii Czerwonej budziło strach wśród Niemców o to, jak zostaną przez nich potraktowani. Wiele rodzin postanowiło nie czekać, popełniając samobójstwo. Niewielkie miasteczko nad Pianą utraciło w ten sposób kilkuset mieszkańców.

Próba poskładania ich [wspomnień] w całość nie jest łatwa, układanka ta bowiem ma wiele pustych miejsc
i niedopowiedzianych wątków niczym wzór z puzzli, którego elementy pogubiono.

Autorka stopniowo odsłania przeszłe wydarzenia, nie wyjaśniając jednakże niczego do końca. Czytając, śledzimy zatem nasycone emocjami przeżycia nastolatki podane pierwszoosobową narracją, jednocześnie w co drugim rozdziale poznając sąsiadkę dziewczyny, starszą panią przygotowującą się do przeprowadzki do domu starców. Opowieść o niej, z kolei, podana została na zimno, z dystansem, w trzeciej osobie.
Z jej wspomnień, do których wraca, selekcjonując swoje rzeczy przed opuszczeniem domu, jak nieposkładane okruchy wypadają tragiczne epizody. Czytelnicza próba poskładania ich w całość nie jest łatwa, układanka ta bowiem ma wiele pustych miejsc i niedopowiedzianych wątków niczym wzór z puzzli, którego elementy pogubiono.

Podoba mi się powieściowa symbolika. Oto wybrakowane wspomnienia staruszki
z wypartymi do ostatnich stron książki najtragiczniejszymi chwilami, przymarznięty do lodu łabędź-kanibal, którego nie można już uratować, podobnie jak wcześniejszych ofiar własną decyzją pogrążających się w otchłani, niczym domniemani winni. Czytamy o sprzątanym przez protagonistkę cmentarzu miejskim skrywającym zbiorową mogiłę, o której nie mówi się wprost, niczym o Lordzie Voldemorcie, czy też o często przewijającym się motywie wody, która ma zmyć
z ofiar niepopełnione zbrodnie. I wreszcie wymieniona wcześniej starsza dama, kończąca etap swojego życia w domu wypełnionym bolesnymi wspomnieniami
i sąsiadująca z nią adeptka wojennego reportażu z planem odkrywania zła poczynionego przez człowieka jego pobratymcom.

Powieść cenię za otwarcie oczu na problem ignorowany przez szerszą opinię publiczną. Przypomina to nagłe „odkrycie” sprzed lat, kiedy media obiegła informacja o zbiorowych gwałtach dokonywanych przez czerwonoarmistów
w okupowanej części Berlina. Dzisiejsza agresja Rosji na Ukrainę i bestialstwo dokonywane przez rosyjską armię w satelickich miastach Kijowa pasują do wcześniejszych wydarzeń jak ulał, uzupełniając układankę. W książce zabrakło mi tylko jednego — większego stopnia odsłonięcia tragicznego tabu.

Przeczytaj też: Miljenko Jergović ,Sarajewskie Marlboro.