Przeskocz do treści

Koleje życia twórców… kolei — wywiad z Ewą Małkowską-Bieniek

O pracy nad powieścią Wspólnicy i rywale. Koleje życia Kronenbergów i Blochów (recenzja — tutaj) rozmawiam z jej autorką Ewą Małkowską-Bieniek1.

Co skłoniło Cię do napisania Wspólników i rywali?

„Zaprzyjaźniłam się” z Blochem i Kronenbergiem podczas przygotowywania wystawy o nich w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Ostatecznie władze Muzeum nie zdecydowały się na nią, ale  dla mnie obaj już ożyli i domagali się pogłębionego kontaktu.

Z czego korzystałaś, przygotowując książkę?

Sięgnęłam po publikacje biograficzne i źródła z epoki, przede wszystkim ikonograficzne. Współczesne materiały okazały się niewystarczające, gdy chciałam detalicznie odtworzyć fragmenty życiorysów moich bohaterów. W rozprawie naukowej nie ma znaczenia, czy dzień, w którym coś się wydarzyło, był słoneczny, czy pochmurny oraz w jakim otoczeniu przebiegały wydarzenia. Powieść bez otoczki nie powstanie. Zaczytywałam się zatem w prasie dziewiętnastowiecznej. Miałam
w tej dziedzinie pewne doświadczenie, bo odtworzyłam wygląd Wielkiej Synagogi na Tłomackiem na podstawie opisów prasowych. Nauczyłam się wówczas wpatrywać
w obrazki, aby stworzyć opis architektoniczny. Teraz też analizowałam ilustracje
z epoki, chcąc oddać klimat miejsc. Ponadto czytałam relacje dotyczące pogody, żeby zaaranżować sceny w plenerze, sięgałam do kronik towarzyskich, aby zaczerpnąć wiedzy na temat bankietów, rautów itd.

Co stanowiło największą trudność w trakcie przygotowań?

Chronologia — sprzeczne daty urodzin, ślubów i śmierci podawane w różnych źródłach. Przyjęłam założenie, że należy jej przestrzegać. Doszłam do wniosku, że przy takiej liczbie osób, wydarzeń i miejsc czytelnik pogubi się, gdy będę stosować narrację „do tyłu”. Choć raz celowo ją zastosowałam. Chciałam, aby czytelnik poznał Blocha mniej więcej w tym samym okresie, w którym poznał go Kronenberg. Jednocześnie zdecydowałam się naszkicować czytelnikowi cechy charakteru Blocha
i dlatego poznajemy go już jako dwudziestokilkuletniego młodzieńca, który wie, czego chce. Oczywiście retrospekcja jest konieczna, aby zrozumieć motywy wielu jego działań.

Czy zdarzyło Ci się, że pomimo analizy coś umknęło Twojej uwadze?

Pracowałam z planem dziewiętnastowiecznej Warszawy. Opisując pałac Blochów, napisałam, że okna salonu wychodziły na Ogród Saski. Jeden z pierwszych czytelników zwrócił mi uwagę, że nie jest to możliwe, gdyż pałac stał za daleko — został posadowiony bliżej Marszałkowskiej. Zmieniłam zatem opis tuż przed drukiem. Zdaję sobie sprawę, że mimo iż poświęciłam dużo czasu analizie, uważni czytelnicy zapewne znajdą jakieś nieścisłości.

W mojej powieści kobiety są i odgrywają bardzo ważną rolę — łączniczek między rodzinami. W wielu rodach rywalizujący ze sobą mężczyźni bywali zwaśnieni, a kobiety dbały o rodzinne relacje, ekscytowały się ślubami i narodzinami potomków, słowem — tworzyły życie!

Powieść zawiera ogrom informacji o tytułowych postaciach i ich rodzinach oraz otoczce gospodarczej i społecznej tamtych czasów, głównie 2. połowy XIX w. To temat na pracę dokumentalną. Dlaczego zdecydowałaś się na formę fabularyzowaną?

Dokumentów powstało już wiele, ale nie odtwarzają atmosfery epoki. Koncentrują się na działaniach obydwu bohaterów. Nie analizują ich relacji rodzinnych, nie zastanawiają się, z czego mogły wynikać poszczególne działania. Co bardzo ważne, w dokumentach prawie nie ma kobiet! Zdałam sobie z tego dobitnie sprawę, gdy wpatrywałam się w ślubny medalion Róży Kronenberg z napisem: „Światem kobiety jest dom”.  W mojej powieści kobiety są i odgrywają bardzo ważną rolę — łączniczek między rodzinami. W wielu rodach rywalizujący ze sobą mężczyźni bywali zwaśnieni, a kobiety dbały o rodzinne relacje, ekscytowały się ślubami i narodzinami potomków, słowem — tworzyły życie! Niestety mało o nich wiemy. Kreowałam je na podstawie portretów, wydarzeń życiowych i dziewiętnastowiecznych zwyczajów.  Na przykład Róża Kronenbergowa  z upodobaniem pali fajkę.  W całej Europie powszechnie nadużywano wówczas tytoniu, a Róża była przecież kobietą światową, i jednocześnie bogatą wdową Agnieszka Lisak w książce „Życie towarzyskie w XIX wieku” pisała, że palącym starym damom nikt nie śmiał zwrócić uwagi.

Czyli Róża paląca fajkę jest wytworem Twojej wyobraźni?

 W Muzeum Warszawy znajdują się dwa młodzieńcze portrety Róży Kronenbergowej. Patrząc na nie oraz wykorzystując wiedzę o ówczesnym wychowaniu panien w rodzinach żydowskich, starałam się ją ożywić. Młoda Róża jest kobietą podporządkowaną mężowi i oddaną dzieciom. Wiemy jednak, że wyjeżdżała do Francji i do Belgii, gdzie zapewne spotykała sawantki.  Starzejąca się Róża wiedzie samotne życie bardzo bogatej kobiety, która może pozwolić sobie na pewne ekstrawagancje. Zresztą pali fajkę i raczy się wzmocnioną herbatką jedynie w swoim buduarze.  W Polsce od dawna zażywano tabaki lub palono fajkę,  mężczyźni jawnie, a kobiety skrycie. W Panu Tadeuszu tabaka jest często wspominana.

Dlaczego wybrałaś powieść, a nie np. reportaż historyczny?

Kronenberg i Bloch żyli w XIX stuleciu, a była to epoka rozkwitu powieści. Jednak zdaję sobie sprawę, że współczesny odbiorca nie jest w stanie skupić się na zbyt rozwlekłych opisach przyrody, budynków, ubrań itd. Dlatego też starałam się zaprezentować otoczenie w dwóch–trzech zdaniach. Chciałam również, aby każdy element opisu wnosił dodatkowe znaczenie. Dość szczegółowo prezentuję pokój Blocha w momencie, gdy czytelnik poznaje drugiego głównego bohatera. Chciałam przekazać, że Bloch był mężczyzną schludnym, akuratnym, oszczędnym, który nie żył ponad stan.

Nie obawiałaś się, że zamęczysz czytelnika bogactwem informacji ?

Zdaję sobie sprawę, że używając kulinarnego porównania, moja powieść jest bardzo gęstą zupą. Jednak wielka aktywność życiowa głównych bohaterów oraz ich relacje rodzinne i towarzyskie powodowały, że wydarzenia wzajemnie się łączyły i linearnie przechodziły jedno w drugie. Rozwodnienie było zbędne.

Nie stylizowałaś języka na wzór dziewiętnastowiecznej polszczyzny — wypowiedzi Twoich bohaterów brzmią współcześnie.

Zastanawiałam się nad archaizacją, ale doszłam do wniosku, że chętniej czyta się współczesne tłumaczenia dziewiętnastowiecznych powieści niż polską literaturę
z tamtego okresu. Składnia i pewne zwroty z ówczesnego języka mogą sprawiać trudność i  brzmieć dziwnie. Dlatego też świadomie zrezygnowałam z takiej stylizacji. Z drugiej strony starałam się unikać przejaskrawień i nie epatować współczesnymi zwrotami.

Nazywano ich królami kolei, a ten tytuł mówi sam za siebie. Istniejące i wciąż używane linie kolejowe na co dzień przypominają o „dwóch takich, co budowali kolej”.

W jakim stopniu obydwaj bohaterowie Twojej powieści przyczynili się do rozwoju gospodarczego ziem polskich Zaboru Rosyjskiego i samej Warszawy?

Nazywano ich królami kolei, a ten tytuł mówi sam za siebie. Istniejące i wciąż używane linie kolejowe na co dzień przypominają o „dwóch takich, co budowali kolej”. Obaj panowie zaangażowali się w rozwój bankowości i giełdy warszawskiej,
w systemy kredytowe i ubezpieczeniowe. Chciałam pokazać różnorodność ich działań i tak np. przypominam również aktywność Blocha dotyczącą kanalizacji warszawskiej. To zresztą jest dobrą okazją, żeby wprowadzić postać Starynkiewicza, rosyjskiego włodarza Warszawy.

Sokrates Starynkiewicz jest dobrze kojarzony przez Warszawiaków?

Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji ma swą siedzibę przy placu Starynkiewicza i na terenie tej instytucji znajduje się popiersie carskiego generała, który doprowadził do powstania systemu wodno-kanalizacyjnego w Warszawie. Ciekawe, że stało się to wcześniej niż w Petersburgu. O Starynkiewiczu pamiętano — jego pogrzeb zgromadził tłumy mieszkańców miasta.

Obydwaj panowie, a szczególnie Leopold Kronenberg pozostawili po sobie do dziś funkcjonujące instytucje (Bank Handlowy, Filharmonia). Czy są kojarzeni przez dzisiejszych mieszkańców Stolicy?

Filharmonię współtworzył Leopold Julian, najmłodszy syn Leopolda Stanisława, autor utworów muzycznych nuconych przez nasze prababki: „Płakałaś skarbie mój” lub „Nie szukaj mnie”. Nikt dziś ich nie pamięta, podobnie jak nikt nie zadaje sobie pytań, kto stoi za budową i organizacją  filharmonii lub Politechniki Warszawskiej. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ważne w czasach zaborów były działania filantropijne, dzięki którym mogliśmy częściowo nadążać za rozwojem Europy. Ani jeden z Kronenbergów, a wszyscy czterej byli zasłużeni dla Warszawy, nie ma nawet skweru w mieście. Bloch ma malutką uliczkę w Łodzi, w mieście, które zawdzięcza mu połączenie ze światem, a w Warszawie nie ma po nim śladu. Tu uszczknę rąbka tajemnicy — o nazwanie imieniem Blocha małego zakątka w pobliżu dawnego jego pałacu zabiegał zasłużony warszawski dziennikarz, być może potomek Blocha po córce z nieprawego łoża. O prawdopodobnej nieślubnej córce Blocha dowiedziałam się już po zakończeniu składu książki. Niedawno odkryłam jeszcze jedną informację w materiałach rosyjskich, wg których Jan Stanisławowicz Bloch miał mieć brata Józefa Salomonowicza (Salomona w polskich realiach przerabiano po chrzcie na Stanisława i stąd Jan Stanisławowicz). Ów Józef był znanym rabinem i galicyjskim działaczem politycznym we Lwowie oraz posłem do austriackiej Rady Państwa. Matka ewentualnej nieślubnej córki też przeprowadziła się z Warszawy do Lwowa… Polskie źródła podają, że ojcem Józefa był ubogi piekarz, co tylko pozornie wyklucza pokrewieństwo, bo wiadomo, że ojciec Jana Blocha kupił młyn na Solcu, może wypiekał też chleb? Jak trochę więcej poszperam i znajdę bardziej uchwytne  nici powiązań,  to napiszę kontynuację powieści.

Czy pokusiłabyś się o ocenę wpływu mieszkańców polskich ziem żydowskiego pochodzenia na rozwój gospodarczo-społeczny w tamtych czasach?

Nie, to zadanie dla historyków. Tu wspomnę, że ukazała się na rynku bardzo dobra książka Samodzierżawie a rozwój gospodarczy Królestwa Polskiego w ujęciu Jana Gottlieba Blocha autorstwa Andrzeja Pieczewskiego.

Gdy współtworzyłam galerię „Miasteczko” na wystawie stałej
w muzeum Polin, zastanawialiśmy się, co odróżniało dom żydowski od domu ubogiego szlachcica, czy bogatego chłopa. I doszliśmy do wniosku, że obecność książek.

Przedstawiasz rodziny Kronenbergów i Blochów jako zasymilowane ze społeczeństwem nieżydowskim, choć pamiętających o swoich korzeniach. Czy to właściwe wrażenie? Jak pod tym kątem określiłabyś ówczesne polskie społeczeństwo?

Przede wszystkim przedstawiam dzieje dwóch biznesmenów i ich rodzin.
W uwarunkowaniach dziewiętnastowiecznej Polski większość przedsiębiorców była obcego pochodzenia. Zostali wychowani w określonych tradycjach, które sposób podświadomy  kontynuowali. Jednocześnie żyli w polskim środowisku i wchodzili
z nim w alianse. Ówczesny gigant przemysłowy „Lilpop, Rau, Loewenstein” wywodził się z angielskiej spółki „Braci Evans”. Lilpop, syn warszawskiego zegarmistrza austriackiego pochodzenia uczęszczał do tego samego kolegium pijarów, co Leopold Stanisław Kronenberg. Ojcem Raua był kapitan reńskiego parowca,
a Loewensteina urodziła Dorota Kronenberg, siostra Leopolda Stanisława. Loewenstein został szwagrem Blocha, ponieważ ożenił się z Heleną Kronenberg, siostrą jego żony Emilii  — wspominam o tym w powieści. Na prehistorycznych ziemiach polskich mieszkali Celtowie i sarmaci, pojawiali się wikingowie i plemiona germańskie. W czasach feudalnych fundowano całe wsie kolonistów niemieckich
i holenderskich, których odrębne zwyczaje przetrwały wieki, ale ostatecznie ulegli całkowitej asymilacji. Gdy współtworzyłam galerię „Miasteczko” na wystawie stałej
w muzeum Polin, zastanawialiśmy się, co odróżniało dom żydowski od domu ubogiego szlachcica, czy bogatego chłopa. I doszliśmy do wniosku, że obecność książek. Żydzi uczyli się obcego języka (hebrajskim nikt nie posługiwał się na co dzień) od czwartego roku życia, polscy chłopi byli niepiśmienni, a w domu ubogiego szlachcica można było znaleźć co najwyżej ewangelie lub kalendarz rolniczy na bieżący rok. Polska porozbiorowa to zupełnie inny twór. Warszawa była trzecim miastem wielonarodowego imperium, w którym carscy urzędnicy wywodzili się głównie z Niemców nadbałtyckich, a przedsiębiorcy stanowili zbieraninę z całego świata. Niektórzy decydowali się osiąść na stałe i współtworzyli instytucje społeczno- kulturalne dla siebie i sobie podobnych. Dobitnie wyraził to przedsiębiorca Luxenburg, dając napis na największym warszawskim pasażu: „Sibi et sui” — „Sobie i swoim”.

Polacy to chłopi, drobna szlachta, ziemianie i arystokracja. Stan mieszczański tworzyli głównie potomkowie cudzoziemców. Na tzw. Kresach zawody mieszczańskie często wykonywali Żydzi.

Pisze o tym Olga Tokarczuk w Księgach Jakubowych.

Po rozbiorach zaborcy byli zaskoczeni liczbą Żydów na zagrabionych terenach.
W Prusach poradzono sobie w ten sposób, że aby pozostać w mieście, Żydzi musieli wykazać się odpowiednim majątkiem. Pozostali osiedlali się w małych miasteczkach lub emigrowali.  Wielu polskich Żydów z zaboru rosyjskiego trudniło się pracą na roli, co było unikalne w Europie.  Katarzyna Wielka wyznaczała obszary, gdzie Żydzi mogli się osiedlać. Petersburg i Moskwa znajdowały się poza nimi. W Warszawie mogli zamieszkać tylko w tzw. Dzielnicy Północnej, stąd położenie Synagogi na Tłomackiem — powstała ona na granicy Dzielnicy Północnej, której rozwój ograniczała obecność cytadeli, jednej z najważniejszych rosyjskich twierdz. Skrajnie południową część Warszawy użytkowało rosyjskie wojsko. Ceglane budynki
w okolicach Łazienek i pl. Unii Lubelskiej to dawne koszary.

Rosjanie niższego szczebla społecznego, którzy chcieli spróbować swojego szczęścia w Warszawie, osiedlali się na Pradze, przy dworcach Petersburskim i Kijowskim.

Dotykasz tematu antysemityzmu w tzw. wyższych sferach. Jak scharakteryzowałabyś to zjawisko w całym społeczeństwie?

Czy w wyższych sferach to był antysemityzm? Raczej nie, bardziej zaniepokojenie, że błękitna krew łączy się ze zwykłą krwią. Zamoyski miał o wiele więcej wspólnego
z wyedukowanym Kronenbergiem niż z chłopem pracującym w dziedzicznych dobrach. Zabrakło już bogatych Zamoyskich, a pojawili się bogaci Kronenbergowie
i to był problem dla arystokracji.

Fundacja im. Jana Blocha prowadzi rozmowy z Biblioteką Główną Województwa Mazowieckiego na Koszykowej, aby wspólnie zorganizować wystawę przypominającą postać Blocha jako działacza dla pokoju.

We Wspólnikach i rywalach przedstawiasz czytelnikowi śmietankę towarzyską tamtych czasów, elitę kulturalną, gospodarczą i polityczną. To duży walor powieści.

Wiele z tych osób było powiązanych rodzinnie lub towarzysko z głównymi bohaterami powieści. Wystarczyło to wychwycić i powstawała fabuła. Pod wpływem rozmów, które prowadziłam w trakcie zbierania materiałów do książki,  powtórnie sięgnęłam po lekturę Lalki —  i dostrzegłam wiele podobieństw losów Wokulskiego do dziejów Blocha.  Na Krakowskim Przedmieściu znajduje się budynek Biblioteki Rolniczej, w którym Bloch miał sklep i podobnie jak Wokulski handlował galanterią. Co więcej, w życiorysie obu panów pojawiają się podobne wątki damsko-męskie. Pamiętajmy, że Prus znał Blocha i często w prasie chwalił jego działania.  Panowie darzyli się szacunkiem, a Prus na zlecenie Blocha badał możliwość tworzenia domów ludowych na terenie Galicji. Pieniądze Blocha wsparły działalność zabawkarskiej szkoły rzemieślniczej w ukochanym przez Prusa Nałęczowie.

Wprowadzasz ciekawy wątek Józefa Ignacego Kraszewskiego. Historia
z powieściowym oczernianiem rywala jego zleceniodawcy nie jest zbyt pochlebna dla pisarza.

Mówiło się, że Kraszewski tyle pisał, ponieważ wciąż potrzebował pieniędzy. Kronenbergowi wprost wisiał u kieszeni. Pomińmy już plotki o jego podwójnej prusko-rosyjskiej działalności szpiegowskiej. Kronenberg bardzo pilnował, aby Roboty i prace budowały „właściwy” obraz  rywala [Jana Blocha — A.S.]. Być może dlatego powstał z tego gniot.

W powieści podkreślasz pacyfizm Jana Blocha. Wydaje się, że o jego kandydaturze do Pokojowej Nagrody Nobla w 1902 r. wie dzisiaj niewielu.

Niestety bardzo niewielu. Dlatego fundacja im. Jana Blocha prowadzi rozmowy
z Biblioteką Główną Województwa Mazowieckiego na Koszykowej, aby wspólnie zorganizować wystawę przypominającą postać Blocha jako działacza dla pokoju. Jego partnerka w tym obszarze, Bertha von Suttner, jest stale obecna w europejskiej pamięci  poprzez swój wizerunek na austriackiej monecie 2 Euro. Jej imieniem został nazwany główny plac w Bonn, a Bloch, jak słusznie zauważyłeś, jest niemal zupełnie zapomniany.

Czy jego potomkowie kontynuowali prace ojca i dziadka?

Po upadku imperium rosyjskiego trudno mówić o jakiejkolwiek kontynuacji działań gospodarczych. Jak przewidział Bloch, wybuch wojny spowodował zradykalizowanie mas i załamanie systemów gospodarczych, wstrzymał rozwój Europy na kilkadziesiąt lat, a w dodatku umożliwił w zubożałych, zagubionych społeczeństwach rozwój nacjonalizmów lat trzydziestych. Jeśli chodzi o potomków, Henryk, syn Blocha i Leopold Julian, najmłodszy syn Kronenberga prowadzili stajnie wyścigowe. Przy czym Kronenberg zaangażował się w życie społeczne, a Henryk skłócił się
z rodziną, zbankrutował, wyjechał do Ameryki Południowej, gdzie oddawał się okultyzmowi. Później wrócił do Polski i organizował przedsięwzięcia gospodarcze, ale bez większego społecznego znaczenia. Już pośmiertnie wydano jego książkę „Mistrz mówi. Kultura miłości”, o której wspominam w powieści. Córki Kronenberga ostatecznie osiadły we Francji. Do tej pory żyją tam potomkowie najmłodszej latorośli Róży i jej męża Orsettiego. Maria umarła bezpotomnie. Jeśli chodzi
o Blochówny, to pieniądze Marii z Blochów Kościelskiej i jej męża przysłużyły się do założenia w latach pięćdziesiątych XX wieku fundacji literackiej im Kościelskich. Potomek Aleksandry z Blochów Weyssenhoffowej, prof. Jan Weyssenhoff był znanym fizykiem i sportowcem oraz działaczem piłkarskim.

W jaki sposób obydwie postacie żyją dziś w świadomości Polaków? Kto o nich pamięta?

Historycy, pracownicy fundacji im Leopolda Kronenberga przy banku CitiHandlowy, działacze fundacji im. Jana Blocha, kolekcjonerzy i pracownicy muzeów, do których trafiły obrazy z prywatnych zbiorów Kronenbergów i Blochów, miłośnicy kolei, przewodnicy miejscy w Warszawie i w Łodzi, bibliotekarze katalogujący książki Blocha. Zebrałoby się grono osób, którym nazwiska Kronenberg i Bloch nie są obce, ale obaj na pewno zasługują na miejsce w powszechnej pamięci.

1 Ewa Małkowska-Bieniek jest absolwentką historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim i studiów podyplomowych w zakresie public relations zorganizowanych przez Instytut Stosowanych Nauk Społecznych UW oraz Instytut Filozofii i Socjologii PAN. Interesuje ją przenikanie kultur i tradycji,
a w swoich działaniach kieruje się zasadą „chodzenia w butach odbiorcy”. Opublikowała Synagogę na Tłomackiem, będącą rozwinięciem jej pracy magisterskiej. Współtworzyła ekspozycję stałą w Muzeum Historii Żydów Polskich i była kuratorką pierwszej wystawy czasowej „Warszawa, Warsze”, na której odwołała się do tradycyjnej wielokulturowości stolicy. Jest autorką 11 biogramów w książce Żydzi Polscy. Historie niezwykłe, wydanej w 2010 r. oraz wielu artykułów popularnonaukowych.  Współtworzyła też film dokumentalny Mój 1968.