Z Sebastianem Musielakiem, tłumaczem z języków fińskiego i angielskiego i zarazem autorem spolszczenia powieści Arto Paasilinny Rok zająca, rozmawiam o sztuce przekładu, fascynacji literaturą Finlandii oraz fenomenie pisarstwa Paasilinny.
Gdyby przekładał pan tylko z angielskiego, tego pytania nie zadałbym. Fiński jednak wydaje się dość niszowy — mieszkańców Finlandii jest ok. 5,5 Skąd więc wybór?
W rzeczywistości fińskim włada trochę więcej osób na świecie. Nie możemy liczyć obywateli fińskich, których pierwszym językiem jest szwedzki (niecałe 300 tysięcy osób) czy saamski (kilka tysięcy osób). Ocenia się jednak, że poza Finlandią żyje ok. 1,6 miliona Finów, z czego większa część nie jest już obywatelami fińskimi. W sumie więc świat języka fińskiego tworzy 6,5 miliona osób na świecie — to faktycznie nisza. Wybór nie był trudny, kiedy już zdecydowałem się zmienić ukierunkowanie
z technicznego na humanistyczne (po technikum samochodowym zacząłem studia na wydziale Maszyn Roboczych i Pojazdów Politechniki Poznańskiej); języki obce zawsze mnie fascynowały, a język polski był dla mnie czymś znacznie więcej niż sposobem na porozumiewanie się — w podstawówce i szkole średniej byłem namiętnym szaradzistą. O istnieniu piekielnie trudnego i zarazem bardzo ciekawego języka fińskiego wiedziałem od starszej siostry kolegi z technikum.
Fiński nie jest językiem indoeuropejskim. Czy w trakcie nauki pojawiła się jakaś bariera, którą trudniej było panu przeskoczyć? Co nią było?
Oczywiście, były bariery. Najtrudniej było wytrzymać pierwsze pół roku. Ponieważ gramatyka jest bardzo trudna (choć równie klarowna), przez pierwsze tygodnie studiów miałem wrażenie, że nie robię postępów i drepczę w miejscu; wrażenie było tym silniejsze, że nauka języka na poznańskiej skandynawistyce była bardzo intensywna, kilkanaście godzin na tydzień, z czego większość przeznaczona na praktyczną naukę z fińską lektorką. Straszna była też wymowa, z nieznanymi samogłoskami i jeszcze gorszymi od nich dyftongami, a dobijały mnie iloczas
i imperatyw akcentowania pierwszej sylaby w każdym słowie. Ta początkowa frustracja była tak silna, że tylko niechęć do ponownej zmiany kierunku studiów uchroniła mnie przed kapitulacją; nie chciałem, żeby ustępowanie w obliczu trudności i niechęci do przedmiotu studiów weszło mi w krew.
Najchętniej tłumaczę prozę literacką z fińskiego, ale ani nie chciałbym, ani nie mógłbym się do niej ograniczać: uważam, że płodozmian jest konieczny dla odświeżenia umysłu
i zachowania sprawności językowej; świetnie też rozbudowuje kontekstową bazę danych języka obcego, która jest konieczna do dobrego odczytywania znaczeń.
Zaczynał pan przekładami z języka angielskiego. Czy pana zainteresowaniami można interpretować dobór tematów: zen, buddyzm, szamanizm?
Po części na pewno tak: dostałem się do Rebisu do „redakcji wschodniej” nie tylko dlatego, że chciałem tłumaczyć, ale również dlatego, że właśnie tematy Wschodu żywo mnie wtedy interesowały (i nadal interesują). Już w szkole średniej czytałem
o zen wszystko, co się dało znaleźć, więc te pierwsze tłumaczenia były dla mnie stworzone. Szamanizm zainteresował mnie, gdy czytałem wydawanego przez Rebis Carlosa Castanedę; kiedy zwróciłem uwagę wydawnictwu na kilka błędów i sporo niekonsekwencji w przekładach serii o don Juanie Matusie i don Genaro, poproszono mnie w końcu o przełożenie paru dalszych tomów serii.
W pana przekładach widać zróżnicowanie gatunków, od prozy, uwzględniając literaturę popularną, poprzez literaturę faktu i popularnonaukową do psychologii. Znajduje się tu jakiś faworyt, który tłumaczy pan najchętniej lub czuje się najmocniejszy?
To ewoluowało z czasem. Z początku cieszyłem się jak głupi, że mogę w ogóle tłumaczyć i brałem, co dawano; prozy literackiej praktycznie wtedy nie dostawałem. Gdy w pierwszych latach nowego wieku wreszcie coś drgnęło w branży i zaczęły się pojawiać oferty z języka fińskiego, moim faworytem stał się język fiński. Tak jest zresztą do dziś. Wtedy weszły kryminały, a później bardziej ambitna literatura. Najchętniej tłumaczę właśnie prozę literacką z fińskiego, ale ani nie chciałbym, ani nie mógłbym się do niej ograniczać: uważam, że płodozmian jest konieczny dla odświeżenia umysłu i zachowania sprawności językowej; świetnie też rozbudowuje kontekstową bazę danych języka obcego, która jest konieczna do dobrego odczytywania znaczeń. Po paru ambitniejszych prozach fińskich idealnie byłoby zrobić dobrze napisany anglojęzyczny reportaż czy książkę popularnonaukową.
Za przekład powieści Kobieta pułkownika Daniela Katza (recenzja — tutaj) otrzymał pan nagrodę Literatury na Świecie w 2008 roku w kategorii Nowy głos. Czy to było poważne przetarcie w początkowym okresie tłumaczeń fińskiej prozy? Dlaczego zdecydował się pan akurat na tę pozycję?
Myślę, że przede wszystkim był to pierwszy kontakt szerszej publiczności czytelniczej w Polsce z literaturą fińską, bo nagrody Literatury na Świecie są jednak medialne — i z tego najbardziej się cieszę. Był to mój piąty przekład z fińskiego i już druga powieść Daniela Katza, jaką przełożyłem na język polski. Gdyby za „poważne przetarcie” uznać książkę, która piętrzy przed tłumaczem wyzwania, bo wymaga pracy w wielu rejestrach, odkodowania i kodowania żargonów, stylizowania wypowiedzi i przekładania poezji różnych epok, to z pewnością przecierałem się
i docierałem już przed Kobietą pułkownika, przy wybitnej powieści Johanny Sinisalo Nie przed zachodem słońca, którą gdańskie wydawnictwo słowo/obraz terytoria wydało trzy lata przed opublikowaniem przez Czarne powieści Katza. Co do drugiego pytania – wybrałem Katza, bo to świetny pisarz jest, i tyle. Niedoceniany w Finlandii, bo i słabo tam rozumiany: zapewne za sprawą swoich żydowskich korzeni tworzy on literaturę bardziej światową niż fińską, która roztrząsa tematy słabo reprezentowane (lub niereprezentowane wcale) przez fiński literacki mainstream. Wybrałem Katza, bo Aśka Gil-Siemińska z warszawskiego Wydawnictwa Akademickiego Dialog, które w 2005 roku wydało jego prześwietny debiut pt. Gdy dziadek do Finlandii na nartach szedł, mimo ambitnych planów nie zdołała postawić serii literackiej i skończyło się na jednym Katzu. A to taki pisarz, którego naprawdę warto znać.
W tym projekcie (pierwszym z kilku, jak wtedy wierzyłem) znaleźli się zarówno autorzy już w Polsce wydawani: Leena Lehtolainen, Johanna Sinisalo, Leena Krohn i Daniel Katz, jak
i boleśnie nieznani: Raija Siekkinen, Petri Tamminen i Arto Salminen. Mieliśmy więc fantastykę z szufladki Finnish weird
i oniryczną prozę poetycką, mieliśmy opowieści z jajem
w starym stylu i mocną rzecz o tym, jak turbokapitalizm zabija człowieka.
Założył pan Oficynę Wolny Tor wydającą współczesną fińską literaturę. Na czym skupiła się uwaga Wydawnictwa?
Założyłem Oficynę, bo żal mi było książek, które „spotkałem po drodze” i które przez lata proponowałem bez skutku różnym wydawcom, lub o których wiedziałem, że nie warto nawet próbować (bo kto by wydał zbiór krótkich literackich impresji?). Wiedziałem, że już nikt tego nigdy w Polsce nie wyda, bo były to czasy, kiedy
o klasyce, nawet młodszej, wydawcy nie chcieli słyszeć; liczyły się tylko nowości
i najchętniej kryminały. Wytypowałem więc 10 tytułów: 3 wznowienia rzeczy już wydanych (których prawa do przekładów wróciły do mnie), a 7 to miały być rzeczy zupełnie u nas nowe; nie interesowały mnie gatunki ani trendy, wybrałem po prostu to, co uznałem za piękne i co chciałbym wprowadzić do polszczyzny. W tym projekcie (pierwszym z kilku, jak wtedy wierzyłem) znaleźli się zarówno autorzy już w Polsce wydawani: Leena Lehtolainen, Johanna Sinisalo, Leena Krohn i Daniel Katz, jak i boleśnie nieznani: Raija Siekkinen, Petri Tamminen i Arto Salminen. Mieliśmy więc fantastykę z szufladki Finnish weird i oniryczną prozę poetycką, mieliśmy opowieści z jajem w starym stylu i mocną rzecz o tym, jak turbokapitalizm zabija człowieka. Do teraz ubolewam, że wydaliśmy tylko część z tego dobra. Ale nadeszły lepsze czasy dla nowszej klasyki, tak więc żyję nadzieją, że nie wszystko stracone
i ktoś jeszcze kiedyś schyli się po te książki i je wyda.
Ze sformułowania w pana notce zawodowej na stronie Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury wynika, że Wolny Tor dojechał do końca. Co było tego przyczyną?
Przyczyna była bardzo prosta: brak paliwa. Wolny Tor w założeniach był projektem niekomercyjnym i od samego początku wiedziałem, że bez dotacji to nie pojedzie. Błędnie oceniłem jednak gotowość Finów do wspierania takich innowacyjnych przedsięwzięć; żadne z wielu podań o sfinansowanie projektu, które wysłałem do najważniejszych fińskich fundacji wspierających kulturę, nie przyniosło nam żadnych pieniędzy. Nie mam żalu, choć wnioskowane sumy były naprawdę znikome jak na fińską kieszeń; konkurencja była ogromna, a Finowie elektronicznej książki do dziś jakoś nie rozumieją. Wielka szkoda.
Arto Paasilinna, jeden z najpopularniejszych współczesnych fińskich prozaików, w Polsce jest niemal nieznany. Szukając wcześniejszych przekładów, trafiłem tylko na dwie pozycje w tłumaczeniu Bożeny Kojro. Zdecydował się pan przełożyć jego hit Rok zająca, ponieważ…?
Rzeczywiście, z jakiegoś powodu jesteśmy daleko za Francją czy Niemcami, które wydały już większość z 35 powieści Paasilinny (Niemcy 26, Francuzi 25). Bardzo aktywni w wydawaniu Finów Czesi mają już 15 „Paasilinnów”; po piętach depczą im Słoweńcy z 13 tytułami. Nie wiem, z czego to wynika, że fenomen Paasilinny najwyraźniej ominął Polskę; przyczyn jest pewnie wiele. Zdecydowałem się na tłumaczenie Roku zająca (recenzja powieści — tutaj), bo mi to zaproponowano,
a takich propozycji się nie odrzuca: po pierwsze, to jedna z najlepszych powieści tego pisarza, która weszła do kanonu literatury europejskiej i zapoczątkowała trwającą do dziś i wciąż rosnącą fascynację Europy Zachodniej literaturą fińską; po drugie: zaproponowały mi to Książkowe Klimaty, wydawnictwo, które doskonale czuje, promuje i sprzedaje tak zwane „małe literatury”, a ja ogromnie lubię kolekcjonować doskonałe wydawnictwa w swoim portfolio; no i po trzecie: wiedziałem, że będzie to wyzwanie, bo gawędziarski styl Paasilinny łatwy do tłumaczenia nie jest. Bardzo byłem ciekawy, jak się odnajdę w jego językowej skórze — czy w ogóle się w niej odnajdę, bo nie powiem, żeby Paasilinna należał do moich ulubionych autorów.
Po lekturze trzech powieści Paasilinny trudno mi oprzeć się wrażeniu, że to piewca wolności, nieskrępowanego życia blisko natury. Jego bohaterowie albo mają taką filozofię życia od zawsze, jak tytułowy bohater Wyjącego młynarza (recenzja — tutaj), lub przechodzą metamorfozę, której uosobieniem jest Vatanen, główna postać Roku zająca. To ważny aspekt w życiu Finów?
Bez dwóch zdań — bliski i najlepiej codzienny kontakt z naturą jest dla Fina niezbędny jak powietrze; Fin pozbawiony kontaktu z naturą cierpi psychosomatycznie. U nas dojeżdżanie do pracy na rowerze to zwykle obciach, natomiast w Finlandii to najlepsza rzecz, jaka się może człowiekowi zdarzyć w życiu zawodowym. Jak napisał jeden z moich ulubionych fińskich prozaików, Petri Tamminen: „Fin mieszkał w lesie tak długo, że teraz już las mieszka w nim”.
Język Paasilinny jest gawędziarski, a więc znajdziemy w jego książce i potoczność, i nadęty patos, i skutkujące śmiesznością błędy gramatyczne (proszę się wczytać choćby w wydane Vatanenowi zaświadczenie strażnika łowieckiego Kärkkäinena). Jest minimalna domieszka regionalizmów północnych saamskiego rodowodu, które można traktować jak archaizmy, jest próbka języka rosyjskich Karelów. Wszystko to starałem się oddać w przekładzie.
Co rok to prorok — tym powiedzeniem określiłbym częstotliwość publikowania przez Paasilinnę. Rok zająca jest trzecią powieścią, tą, która zmieniła go z dziennikarza w pisarza. Spotkałem się z opinią czytelników, że jego późniejsza twórczość nie dorównuje jednak pierwszym książkom. Podziela pan ten pogląd?
Też słyszałem tę opinię, ale nie mogę potwierdzić z doświadczenia, bo nie mogę się uważać za „czytelnika Paasilinny” – niewiele go czytałem. Akurat Rok zająca lubiłem od zawsze, ale już Wyjący młynarz tak mnie zmęczył, że nigdy nie doczytałem go do końca, choć podchodziłem do niego parę razy; tak więc dla mnie Paasilinna był tak naprawdę autorem jednej powieści. Kto wie, może i znalazłbym w jego późniejszej produkcji coś dla siebie, ale Finowie piszą tyle świetnych rzeczy w ostatnich paru dekadach, że ani nie odczuwam potrzeby, ani nie mam czasu, by cofać się akurat do takiej klasyki fińskiej. W literaturze najbardziej kręci mnie sam język, a nie śmiesznie opowiedziana absurdalna historia, choć i takie lubię, jeżeli autorem jest wspomniany już Daniel Katz, czy Tuomas Kyrö, humorysta fiński młodszego pokolenia, autor pastiszu Roku zająca zatytułowanego Żebrak i zając. Jej głównym bohaterem jest rumuński imigrant Vatanescu, który staje się fińskim mężem opatrznościowym, Nikodemem Dyzmą w wersji light.
Proszę scharakteryzować język Paasilinny i jak to wpływa na trudność przekładu.
Tak jak już wspomniałem, dla mnie język Paasilinny jest gawędziarski, a więc znajdziemy w jego książce i potoczność, i nadęty patos, i skutkujące śmiesznością błędy gramatyczne (proszę się wczytać choćby w wydane Vatanenowi zaświadczenie strażnika łowieckiego Kärkkäinena). Jest minimalna domieszka regionalizmów północnych saamskiego rodowodu, które można traktować jak archaizmy, jest próbka języka rosyjskich Karelów. Wszystko to starałem się oddać w przekładzie, dorzucając tu i ówdzie dla klimatu mniej znane, a piękne słowo (na przykład „bajrak”), czy stylizując zrozumiały dla Fina, ale wyraźnie „zniekształcony” język karelski na język „kresowy” z typową dla niego składnią i wtrętami rosyjskimi. Nie było to szczególnie trudne, to raczej świetna zabawa i paradoksalnie tu czyha pewna ukryta trudność: łatwo się dać temu koniowi ponieść i zagalopować, na dodatek jeszcze w złym kierunku. Na szczęście czuwał nade mną wytrawny zespół redaktorski pod wodzą Olgi Czernikow (przeczytaj wywiad), która ma wybitne ucho do różnych melodii w naszej pięknej mowie. Ufam, że Rok zająca à la Książkowe Klimaty to jest rzecz bardzo bliska duchem fińskiemu oryginałowi sprzed 45 lat.
Co bierze pan do ręki jako czytelnik?
Jestem wszystkożerny, ale przyznam, że najmniejszy udział w mojej diecie mają przekłady; czytam najczęściej stare i nowe książki fińskie (jeszcze nietłumaczone). Staram się dla higieny językowej czytać również prozę polską, ale nie stronię od literatury popularnonaukowej. Od wielkiego dzwonu sięgam po to, co już dawno powinienem przeczytać, a jakoś do tej pory tego nie zrobiłem.
Jakie są pana najbliższe zawodowe plany?
Będę oczywiście tłumaczył: podpisałem już umowę na przekład drugiego tomu wspaniałej fińskiej trylogii dla młodzieży, z polskimi wątkami. Jestem też po słowie
z innymi wydawcami, którzy zakupili już bardzo dobre fińskie powieści (naprawdę świetne!), tak więc – jeżeli te plany się skonkretyzują i podpiszemy umowy, czeka mnie bardzo pracowity rok. Jeśli sytuacja epidemiologiczna nie pokrzyżuje planów, na jesieni zacznę przygotowania do kolejnej edycji międzynarodowego kursu dla początkujących tłumaczy, który ma się odbyć za rok w Helsinkach.
Przeczytaj recenzję jeszcze jednej powieści Arto Paasilinny Fantastyczne samobójstwo zbiorowe.