Przeskocz do treści

Iga Zakrzewska-Morawek, Wstyd

Iga Zakrzewska-Morawek, Wstyd, Wyd. Wielka Litera, Warszawa, 2018.

„[...] pozostawał tylko wstyd. A był to bardzo duży, jak serce Jezusowe, gorejący wstyd”1.

Iga Zakrzewska-Morawek akcję swojej drugiej powieści Wstyd umieszcza na wrocławskim Nadodrzu wrzucanym niegdyś do jednego worka z innym kwartałem miasta, tzw. Trójkątem Bermudzkim: po zmroku nie należy się tam zapuszczać. Czy to sięgnięcie do dawnego, wstydliwego obrazu dzielnicy, która dziś dynamicznie się zmienia, stając się klimatycznym miejscem w dużej mierze dzięki aktywności mieszkańców? A może stwierdzenie, że nowe restauracje, kawiarnie i kluby, ośrodki promujące kulturę, organizacja wydarzeń wplatająca tę dzielnicę w główny nurt wydarzeń miasta, to powierzchnia, pod którą jeszcze wiele czeka na zmianę?

Na kolejnych stronach Wstydu Autorka przedstawia trzy główne postacie — kobiety, których los nie oszczędza, a które mimo wszystko starają się żyć najlepiej, jak potrafią. Wszystkie cierpią na deficyt miłości, docenienia oraz akceptacji i przekazują to otoczeniu, świadomie lub nie. Każda też wnosi do życia coś, co chce ukryć, ukochanego ojca-alkoholika każącego córce podawać do stołu w czasie popijawy
z kolegą, brak akceptacji siebie i zahukanie jako skutki niszczącej dominacji rodziców, czy też ojca mieszkającego na ulicy i sfrustrowanego męża-damskiego boksera. Czy właśnie tym wydaje się właśnie tytułowy wstyd — nie powiodło mi się, nie jest tak, jak chciałam?

Autorka powoli pokazuje życie bohaterów swoistymi fotografiami — krótkimi rozdziałami. […]
Lektura miejscami boli, ale oczyszcza i daje nadzieję.

Autorka powoli pokazuje życie bohaterów swoistymi fotografiami — krótkimi rozdziałami, z których każdy przedstawia jedną scenę, niczym migawka aparatu otwierająca się na chwilę. Można odnieść wrażenie, że oglądamy historię jak przez szczeliny kręcącego się kalejdoskopu braci Skladanowskich, który pozwala na podglądanie wydarzeń jako ciągu statycznych ujęć i choć fabuła toczy się sprawnie
i zrozumiale, nie widać wszystkiego.

Pojedyncze sceny, zaimki zamiast imion, a także ciągłe przeskakiwanie z jednej postaci na drugą zmuszają do uważnej lektury. Takie prowadzenie fabuły może nieco męczyć, ale wciąga intelektualnie. Stopniowo, strona po stronie tworzy się
w naszej wyobraźni historia trzech kobiet. I trochę w tle — jednego mężczyzny. Podobać się może również język powieści — zwraca uwagę precyzja i oryginalność porównań.

Wstyd nie jest pierwszym głosem młodego pokolenia polskich autorów sięgającym do bolesnego codziennego życia z dala od głównych ulic. Podobne echa pojawiają się w powieściach Anny Cieplak (tutaj i tutaj), opowiadaniach Pawła Sołtysa (tomik opowiadań opisany tutaj), czy również, choć w innej formie, u Macieja Płazy (tutaj). Czy to już trend?

To nie jest świat dla niewierzących w siebie ludzi, chciałoby się powiedzieć, parafrazując tytuł filmu braci Coenów. A Wstyd nie jest pozycją rozrywkową. Jeśli nie wytrzymujesz lub nudzi Cię dolegliwość otoczenia, to nie sięgaj po tę książkę. Jej lektura miejscami boli, ale oczyszcza i daje nadzieję. A dla mnie owe 300 stron minęło jak jeden dzień.

1 cytat z omawianej książki, str. 43.