Przeskocz do treści

Italo Calvino o uczciwości — Długi dzień Ameriga

Italo Calvino, Długi dzień Ameriga, (wł.: La giornata d’uno scrutatore), tłum. Magdalena Tulli, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 2000.

U Itala Calvina obserwacje dokonywane przez głównego bohatera stają się punktem wyjścia do rozważań o rzeczach fundamentalnych i błahych. Miejscami brakuje im subtelności, ale najwyraźniej narrator doszedł do wniosku, że o pewnych sprawach należy mówić wprost.

Rządzenie. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” — kolejne rozdziały i nowe spostrzeżenia tytułowego bohatera przywoływały
z mojej pamięci właśnie te słowa Gomułki. Młody Amerigo Ormea, idealista-społecznik, zostaje członkiem obwodowej komisji wyborczej (Calvino w istocie nawiązuje do wyborów parlamentarnych we Włoszech w 1953 r.). Dlaczego? Tak należy się zachować — wspieranie demokracji, zwłaszcza jeżeli pamięta się jeszcze brunatne lata faszyzmu, staje się powinnością każdego obywatela. Obwód został zorganizowany w przytułku dla osób chorych, samotnych, często niezdających już sobie sprawy
z tego, co się wokół nich dzieje, prowadzonym przez Kościół rzymsko-katolicki, co staje się pretekstem do zaskakujących spostrzeżeń.

Z pełnej sarkazmu relacji z dnia wyborów piętnującej konformizm, bije ostrzeżenie, że rządy prawa nie są dane raz na zawsze.

Narrator otwarcie krytykuje uleganie pokusie fałszerstw wyborczych, począwszy od ustalania reguł faworyzujących rządzące ugrupowanie, do oszustw dokonywanych przy samej urnie: namawiania do oddania głosu na konkretnego kandydata, głosowania za wyborców pod pretekstem udzielania im pomocy przy wypełnianiu arkusza wyborczego, czy wreszcie zmuszania do głosowania tych, których stupor nie pozwala na świadome podejmowanie decyzji. Nad całością „czuwa” obojętność większości członków komisji.

U Ormei początkowo onieśmielonego swoją rolą i tłumaczącego sobie, że nie warto protestować, że to drobiazg bez wpływu na ogólny wynik, w pewnym momencie zwycięża bunt przeciw łamaniu reguł. Odmieniony młody człowiek pilnując przestrzegania przepisów, coraz śmielej stawia na swoim, tłumiąc opory innych, którzy swoje zachowanie tłumaczą, że przecież zawsze tak było. Jednocześnie —
o zabawna zgrozo! — protagonista z trudem pokonuje skutki niedomówień w życiu prywatnym.

Z pełnej sarkazmu relacji z dnia wyborów piętnującej konformizm, bije ostrzeżenie, że rządy prawa nie są dane raz na zawsze. Autor pisze o tym wprost, zbyt bezpośrednio, co przesuwa jego tekst w stronę publicystyki. To jeszcze nie ten subtelny Calvino, którego znamy z późniejszych utworów (1. Jeśli zimową nocą podróżny; 2. Jeżeli t=0). Z drugiej strony jednak moja dezaprobata maleje, gdy autor
z żalem podkreśla gasnący powojenny entuzjazm społeczny, uświadamiając w ten sposób czytającym, jak krótka jest droga od zaangażowania do marazmu.