Édouard Louis, Zmagania i metamorfozy kobiety (franc.: Combats et métamorphoses d’une femme), tłum. Joanna Polachowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2022.
Rozpoczynając lekturę książki Édouarda Louisa, szukałem w niej czegoś nowego. Zmagania i metamorfozy kobiety znów są opowieścią o przemocy, tym razem jednak ze szczęśliwym ciągiem dalszym.
Jeśli twórczość francuskiego pisarza potraktować jako katharsis autora, oznaczałoby to, że zadra wyniesiona z domu rodzinnego jest tak głęboka, że czas i wyrzucanie
z siebie wspomnień z trudem leczą rany. W kolejnym autobiograficznym podejściu przewijają się wszystkie dotychczasowe wątki jego twórczości. Ponownie zanurzamy się
w patriarchalnej i pełnej przemocy rodzinie, w której racja stoi po stronie siły (debiut: Koniec z Eddym). Tym razem narrator poświęca miejsce swojej matce i przygląda się relacjom międzyludzkim z jej punktu widzenia. Nie pojawia się tu wiele nowego, różnica w spojrzeniu podkreśla natomiast, że życie kobiety postrzegane jest przez nią samą jako matnia, z której niepodobna się wyzwolić. W tle podobnie do wcześniejszych powieści, dostrzegamy motywy społecznego przyzwolenia dla przemocy
i nierównego traktowania mniejszości (Historia przemocy) oraz braku właściwego działania ze strony państwa, aby temu zapobiegać (Kto zabił mojego ojca). Przy całym zrozumieniu potrzeby ekspiacji chciałoby się powiedzieć: drogi pisarzu, proszę opowiedzieć o czymś nowym. Louis jednak, antycypując podobne temu czytelnicze życzenie, podkreśla, że będzie pisał o tym tak długo, aż całość przenicuje na wskroś
i wydobędzie wszystkie towarzyszące temu uczucia.
Odmiana sugerowana w drugiej części tytułu i wyrwanie się z zaklętego kręgu
w istocie się w opowieści dokonują. W konsekwencji Zmagania i metamorfozy kobiety zachęcają do walki o lepsze jutro, do odwagi odrzucenia złej codzienności bez względu na ryzyko. Czy to stanowi istotną zmianę w stosunku do jego dotychczasowej twórczości? Moim zdaniem: nie.