David Vann, Brud (ang.: Dirt), tłum. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2019.
Brud to historia o dziedziczeniu zła. David Vann pokazuje, że w toksycznej rodzinie przemoc staje się naturalna i trudno się nie ubrudzić.
Powieść zaczyna się sielankowo — matka z synem siadają pod figowcem do popołudniowej herbatki. Złowroga muzyka w tle pojawia się jednak jeszcze przed końcem pierwszej strony. Coś tu nie gra. Spokój upalnego dnia zakłócają półzdania sięgające do niepokojącej przeszłości. Potem pojawia się ciocia z kuzynką i tracąca pamięć babcia, którą córki umieściły w domu opieki. Nikt nie pracuje, wszyscy utrzymują się z funduszu założonego z pieniędzy dziadków. Pewnego dnia towarzystwo wyjeżdża do domku w górach, aby w miłej atmosferze odpocząć od duchoty upalnego lata. Tam zaczyna toczyć się kula śnieżna, która nie topnieje pomimo szybkiego powrotu letników do gorącej doliny. Nic już nie jest takie samo.
Brud wciąga i przestrzega. Od powieści znakomitej dzieli go jednak nagła decyzja autora o podaniu czytelnikowi rozwiązania na talerzu kosztem zaufania jego inteligencji.
David Vann otwiera obraz domowej przemocy. Dysfunkcjonalności czytelnik domyśla się już od początku, a jej rozmiar poznajemy w miarę rozwoju kolejnych scen. Autor robi to umiejętnie: zaskakującym zachowaniem głównego bohatera, Galena, wycofaniem jego matki, która odrzuca wszelkie supozycje dotyczące czarnej przeszłości rodziny, dominującymi scenami kłótni pomiędzy siostrami czy walką
o niesprawiedliwie podzielone pieniądze. W każdej odsłonie pojawia się kolejny aspekt odkrywający mroczną rodzinną przeszłość i tłumaczący teraźniejszość. Niestety David Vann zatrzymuje się wpół drogi. Obawiając się chyba, czy zrozumiemy sens kolejnych kulminacyjnych wydarzeń, ustami matki Galena proponuje nam wykład. Nie pozwala się domyślać, ale mówi wprost. Autor powtarza ten zabieg kilkadziesiąt stron dalej, kiedy kuli śnieżnej w poczynaniach samego Galena nie można już zatrzymać. Znów droga na skróty, znów zawód zaangażowanego czytelnika.
Na szczęście ostatnia tercja powieści przywraca ją na oczekiwany poziom. Staram się wczuć w powoli narastające szaleństwo młodego człowieka, który od wspomnień przemocy ucieka w medytację, buddyzm, stopniowo utożsamiając się z tytułową postacią powieści Siddhartha Hessego. Po chwili traci poczucie rzeczywistości,
a w coraz rzadszych przebłyskach świadomości racjonalizuje kroczenie drogą bez odwrotu.
Brud wciąga i przestrzega. Od powieści znakomitej dzieli go jednak nagła decyzja autora o podaniu czytelnikowi rozwiązania na talerzu kosztem zaufania jego inteligencji. Szkoda, ale i tak warto.
Przeczytaj też recenzje innych powieści Davida Vanna: 1. Legenda o samobójstwie i 2. Halibut na księżycu.
Przeczytaj też recenzję powieści Katarzyny Wiśniewskiej Tłuczki.